Obóz pracy w Anglii

Dni od 67 do 73 – 28.08 – 3.09.2007 r.

Ten tydzień w zasadzie nie wyróżniał się niczym szczególnym. Czas wypełniała nam praca. Ciągle robiliśmy na linii, gdyż zawiasy już praktycznie odeszły w zapomnienie.
W czwartek i piątek pracowaliśmy na nocki. Nie było nam to za bardzo w smak, gdyż praca w nocy z piątku na sobotę uniemożliwiała nam poniekąd zostanie na sobotniej dniówce. A stawka weekendowa była przecież dużo wyższa od nocnej… 😉 Uparliśmy się więc, że pomimo przepracowanej nocy zostaniemy jeszcze parę godzin na dniówce i… walczyliśmy do południa. Wyszło więc tego 18h pracy :).

Artur czyści komorę malarską. Najgorsza fucha na linii :]. Poza szmatowaniem :P.

W domu panował względny spokój. Małe nieporozumienie wynikło tylko w sprawie ostatnich dwóch tygodni naszego pobytu. Michał początkowo chciał w ogóle zrezygnować z mieszkania we wrześniu, ale że nie udało mu się znaleźć mniejszego i tańszego lokum zastępczego dla siebie i Adama, z pomysłu zrezygnował. W czeluściach jego umysłu zrodził się więc plan, abyśmy zapłacili mu za 3 tygodnie mieszkania, mimo, że równo po dwóch planowaliśmy się wyprowadzić.
Ale tu sprawę postawiłem na ostrzu noża. Albo płacimy za dwa tygodnie, albo nie dostaną ani grosza za wrzesień, a my się wyprowadzamy. Mogłem sobie tak zaszaleć, gdyż potencjalna możliwość utraty mieszkania, która wisiała nad nami od jakiegoś czasu (te zapowiedzi Michała o rezygnacji we wrześniu), spowodowała, że zaklepaliśmy sobie potencjalną możliwość przegonienia ostatnich dwóch tygodni pobytu w Anglii u Tomka i Bogdana – spawaczy z Cardiem. No i Michał ustąpił… Zapłaciliśmy mu tylko za dwa tygodnie :D.

Odpoczynek po robocie.

W niedzielę 2 września po pracy zrobiliśmy sobie małą imprezkę z Arturem. Opijaliśmy udany wyjazd ;).

Trochę co prawda wcześnie, ale wiedzieliśmy już, że niezależnie od dalszego przebiegu wypadków, już każdy z nas był na ogromnym plusie. Mieliśmy na kontach w przeliczeniu ponad 12tyś.zł, z perspektywą przełamania granicy 15tyś.zł :).
Obaliliśmy więc 0,7l Whiskey i… poleźliśmy na spacer po piwo do sklepu :P. Tradycyjnie zboczyliśmy z kursu na jakieś pola, na których zaskoczyły nas swoją obecnością trzy młode konie :).

Trochę się z nimi zintegrowaliśmy i poleźliśmy dalej, znowu asfaltem. Sklep był prawie pod samym Glossop, więc spacer był cholernie długi, ale suma summarum zakończył się powodzeniem :P. Co ciekawe, po powrocie do domu już nie mieliśmy za bardzo ochoty na piwo ;).

Stan licznika podniósł się w tych dniach do 27583km. Od wyjazdu z Polski mieliśmy już więc pokonanych niespełna 5tyś.km.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *