Majówka w Leśnej

Dzień 5 – 4 maja 2008 r.

No i przyszedł ten ostatni dzień. Dzień powrotu do domu…
Wstałem ok. 9:00 rano i szybko spakowałem wszystkie swoje graty do kufrów. Kufry zamocowałem do stelaży i… w zasadzie byłem gotów do drogi :).
Ugadałem się z Marianem, że będę z nim wracał. Rodzice poszarżowali wczoraj do Kletna, Brat nie wrócił z Drezna do Leśnej (zresztą i tak jechałby do Wawy), więc z osób, które zostały tylko Marian jechał w tym samym kierunku co ja :].
No ale ja chciałem wracać przez Czechy, po słynnej jedenastce, a Marian nie bardzo ;). Ostatni raz jechałem tam na GSie i zawsze chciałem „zaliczyć” tę drogę jeszcze raz. Okazja była jedyna w swoim rodzaju… Marian był jednak niezdecydowany. Pokiereszowane moto wczorajszą glebą odebrało mu chęci do jeżdżenia. Jednak jakoś udało mi się go namówić na powrót stroną czeską.

TDM Mariana po glebie w porannym świetle :/.

Zanim opuściliśmy definitywnie Leśną, odwiedziliśmy jeszcze zamek Czocha. Podjechali tam też Gerard z Renia, Staszek z Kaśką i inni.

Obeszliśmy zamek wszędzie, gdzie było bezpłatnie, po czym zainstalowaliśmy się w knajpce znajdującej się w jednej komnacie zamku. Tam też ze Staszkami wszamaliśmy sobie syte śniadanko (ja zamówiłem tatar – palce lizać! :]).
No a potem już czekał nas tylko powrót do domu :). Wskoczyliśmy na sprzęty i pognaliśmy w stronę przejścia granicznego, zahaczając po drodze o Szklarską Porębę. Droga przez góry już zaowocowała kilkoma zajefajnymi patelniami, na których przeszkodami były jedynie wolno jeżdżące samochody :P.
Po przekroczeniu granicy jednak do tej mojej ulubionej jedenastki było od cholery kilometrów po mało ciekawej drodze nr 14. Jeszcze początkowy odcinek biegnący na granicy Karkonoskiego Parku Narodowego (of korz czeskiej strony) był w miarę interesujący – trochę zakrętasów, zjazd z gór, jednak potem… było nudno i męcząco. Kilometry ciągnęły się dosyć uciążliwie – najpierw dojechać nie mogliśmy do Trutnov, potem do Nachodu… Zatrzymaliśmy się nawet po drodze na kawę w jakiejś knajpie z kręglami :].

Dopiero po pokonaniu ponad 200km dotarliśmy do Vamberk, gdzie „czternastka” skrzyżowała się z „jedenastką”. Noo, to rura!
Motocykli na tej trasce jak zwykle było do cholery. Na winklach, z trzema kuframi fajnie się składało, aczkolwiek na jednej patelni zwątpiłem, gdy objechał mnie koleś na małym supermoto z laską na plecach :]. Jednak jestem miętki siurek na winklach! :]
Ale mimo wszystko, jakoś wielkiej radochy mi ta trasa tym razem nie sprawiła. Byłem chyba zbyt wymęczony całym weekendem i dojazdówką zadupiami do tej trasy. Ot, jechałem sobie, było fajnie, ale bez rewelacji. Bez takiego entuzjazmu, jak za pierwszym razem…

Na trasie…

Po drodze zatrzymaliśmy się gdzieś coś zjeść – choć już dziś nie pamiętam gdzie. Ustaliliśmy wówczas, że nie będziemy pchać się aż do Opawy czy Ostrawy jedenastką, a odbijemy w Bruntal na Krnov i tam też przejdziemy granicę. Marian miał tamtędy bliżej do domu.
Jak zaplanowaliśmy – tak też się stało. Jedynym problemem okazała się pogoda, która tuż przed granicą się spieprzyła – ciężkie chmury zapowiadały, że po suchym do domu nie dojedziemy. Wskoczyłem w kombinezon przeciwdeszczowy i – parę kilometrów przed Polską – zaczęło padać…
Po przekroczeniu granicy – zacząłem się bać, że stanę bo już rezerwa sięgnęła nieznanego mi dotąd dna :]. Na szczęście dokulałem się za Marianem do Głubczyc, gdzie też zatankowaliśmy. Spalanie 5,4l/100km :).
Parę kilometrów za Głubczycami rozjechaliśmy się już do domów. Ja pognałem na Racibórz, a Marian do siebie w stronę Gliwic…
Powrót do przyjemnych nie należał. Ciągle lało i z uwagi na zmęczenie jechałem bardzo wolno za jakimś złomem. Nie mogłem za bardzo go wyprzedzić, a nie chciałem też głupot narobić bardziej dynamicznym manewrem. A droga była podła, wąska i co rusz coś z przeciwka jechało.
Doczołgałem się do Raciborza i przecisnąwszy się przez centrum obrałem ostatni kierunek – Rybnik. Pół godziny później bezpiecznie odstawiałem motocykl do garażu. Powrót zamknął się dystansem 487km.

Pokonana trasa.

Podsumowanie

Cała majówka pożarła 1457km. Na liczniku po powrocie widniało 15446km.
Generalnie całość oceniam bardzo pozytywnie, mimo nie do końca sprzyjających warunków pogodowych. Bardzo podobała mi się koparka z kopalni odkrywkowej, zauroczyło mnie Drezno, a widok z dachu elektrowni w Bogatyni był również czymś niezapomnianym. Interesujący był również klimat bliskości granic trzech państw. Jadąc na jakąkolwiek wycieczkę co rusz wyjeżdżało się z Polski do Niemiec, by skrótem przez Czechy znowu wylądować „u siebie”. Dosyć wyraźny był przy tym kontrast jakości dróg – zarówno w Czechach jak i w Niemczech prezentowały one zadziwiająco lepszą kondycję… :]
Jednak chyba najbardziej podobało mi się w Pekelnych Dolach :). Klimat tego miejsca jest naprawdę rewelacyjny i na pewno jeszcze kiedyś tam pojadę…
CBF spisała się super. Była to jej pierwsza tak daleka wyprawa i na szczęście nie zawiodła mnie w kwestii komfortu podróżowania (bo na innych płaszczyznach nie było mowy, by mogła zawieść :P). Mam nadzieję, że będzie mnie woziła i podczas następnej majówki… 🙂