Kolejne Męskie Alpy
Dzień 1 – 23 sierpnia 2019 r.
Budzik zadzwonił o 5:00 rano. Rzut oka za okno – pogoda na wypasie. Wszystko miałem przygotowane do drogi poprzedniego wieczora, więc poranne obrzędy poszły sprawnie – na stacji Crab w Gotartowicach, gdzie wyznaczyliśmy start wyprawy, pojawiłem się o 5:50. Ynciol po raz pierwszy w historii spiął poślady i pojawił się punktualnie, a nawet przed czasem! Był już o 5:58 😀
Browar z Wojtkiem pojawili się 3 minuty później, także również punktualnie. Taka dyscyplina, to ja rozumiem! 🙂 Mati oczywiście miał do nas dołączyć dopiero w Austrii.
Kto musiał, to uzupełnił paliwo, Browar nawet o 6:00 rano w Gotartowicach spotkał znajomego, więc chwilę z nim gawędził, ja trzaskałem fotki pamiątkowe do niniejszego opisu, także zeszła nam chwila, nim ruszyliśmy.
Na koń!
Licznik na starcie pokazywał mi 164699km.
Jak to zwykle przy tego typu wyjazdach być musi, pierwszy dzień to nudny tranzyt. Nudny i wtórny – jechaliśmy praktycznie po swoich śladach z ostatniego wyjazdu w Alpy, bowiem nocleg zabukowaliśmy sobie w tym samym, co w 2017 r. „akademiku” w Sankt Johann im Pongau.
Zdjęć za wiele więc z tego przejazdu nie ma i nie ma też co strzępić ryja. Wyjechaliśmy z Polski autostradą A1 i gnaliśmy na Brno, potem na Wiedeń, Sankt Polten i po osiągnięciu austriackiej autostrady A1 nie opuszczaliśmy jej już aż do Salzburga.
Pierwszy krótki postój z tankowaniem odbył się już chwilę po 8:00, kolejny, połączony z zakupem winiet na austriackie autostrady, ok. 9:00.
Potem pauzowaliśmy jeszcze ok. 11:00 i 13:00 – jak w zegarku, co 2h.
Wojtek, jedyny palący fajki w naszej ekipie, nie miał z nami lekko. Nie wykonywaliśmy dodatkowych przerw na „dymka”. O tej 13:00 uznaliśmy, że warto coś przetrącić.
Wzięliśmy sobie wszyscy po schaboszczaku w knajpie na stacji i ok. 14:00 ruszyliśmy dalej. Dojazd do Sankt Johann im Pongau zajął nam po obiedzie jeszcze godzinę – dotarliśmy na miejsce chwilę po 15:00.
Od Rybnika zrobiliśmy 730km. Na całej trasie mieliśmy idealną pogodę. Mati dojechał dosłownie kwadrans po naszym przybyciu. Byliśmy w komplecie :).
Po ogarnięciu w recepcji naszego przybycia… wsiedliśmy na motocykle i podjechaliśmy do pobliskiej pizzerii – wpuścić nas na pokoje mogli dopiero po 17:00.
W knajpie zamówiliśmy sobie po jednym piwku, aby się nieco zrelaksować po trasie i chwyciwszy nasz przewodnik po przełęczach alpejskich, zaczęliśmy planować jutrzejsze wojaże.
Przed 17:00 opuściliśmy pizzerię i podjechaliśmy do sklepu na małe zakupy. Zaopatrzyliśmy się w piwo, Jaggermeistra i wróciliśmy do „akademika”. Motocykle wylądowały w garażu podziemnym, a my wreszcie mogliśmy rozgościć się w pokojach.
Po odświeżeniu się i przebraniu w wygodniejsze ciuchy, piechotką poszliśmy raz jeszcze do „naszej” pizzerii, celem spożycia kolacji. Miejsce zobowiązywało, więc zamówiliśmy sobie pizzę i piwo. Jedno i drugie pochłonąłem z największą przyjemnością.
Ok. 20:30 byliśmy już z powrotem w pokojach. Poprawiliśmy sobie tam jeszcze samopoczucie kupionym w sklepie piwem, nim – dosyć wcześnie – położyliśmy się spać.