Czarnogóra

Dzień 1 – 27 kwietnia 2007 r.

W gruncie rzeczy początek tej wyprawy był inny niż większość moich dotychczasowych. Zazwyczaj w takie traski ruszałem z samego rana. I w sumie taki też był początkowy plan – by ruszyć świtem 28 kwietnia. Jednak potem z Gochą i Browarem – z którymi ruszałem – doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie wystartować już wieczorem w piątek 27-go. Start ustaliliśmy na 20:30 z Suminy.
Mimo całego dnia oczekiwania na wyjazd, nie czułem jakiegoś stresu czy niepokoju. Jakoś nie potrafiłem sobie uświadomić, że mam w najbliższych dniach nakulać tyle kilosów! Polazłem sobie nawet na miasto spotkać się i pożegnać z koleżanką :). Do domu wróciłem ok. 19:00 – półtorej godziny przed planowanym startem.
Poszedłem po moto, spisałem przebieg z licznika (18292km), na najbliższej stacji spuściłem powietrze z kół zepsutym kompresorem :P, pod blokiem je z powrotem napompowałem samochodową pompką i poszedłem po bagaże. Ach, instalacja kufrów to bajka w porównaniu z sakwami! 😀
O 20:10 wystartowałem do Suminy. Nie było mi po drodze, ale zawsze jednak raźniej ruszać wspólnie, a poza tym chciałem zabrać w trasę dosyć spory atlas należący do Gośki, którego Browar nie miał już gdzie spakować ;).
O 20:25 byłem w Suminie. Tam Gosia i Browar już przygotowywali się do rajzy :). 10 minut wcześniej wrócili z imprezy urodzinowej ;).
Przed 21:00 wszystko było gotowe, więc na koń!

Pod domem Browara.

I tak po prostu, tak niewinnie i niepozornie wyprawa się rozpoczęła…
W Rybniku Browar sprawdził jeszcze powietrze w kołach, nalał paliwa pod korek, podrzucił mi na tylne siedzenie plecak, który wiózł wcześniej na brzuchu i już na dobre ruszyliśmy.
Traska była nam doskonale znana. Ledwo co jechaliśmy tą samą drogą po kierownicę dla Ynciola :). Zajechaliśmy do Żor, potem do Pszczyny i dwupasmówką do Bielska.
Było już oczywiście ciemno. Drżałem więc, żeby jakiś zwierz nie wyskoczył się z nami przywitać… A od momentu, gdy tuż przed kołem czmychnął mi lis, to już się bałem naprawdę… 😐
Dotarliśmy do Żywca i skręciliśmy na Suchą Beskidzką. Chcieliśmy pojechać przez Zawoję, ale nie znaleźliśmy kierunkowskazu na tę drogę ;).
Jazda po górach w nocy była bardzo interesująca, ale też w pewnym sensie przerażająca. Drogi były puste, a rozświetlany lampą motocykla las prezentował się dosyć upiornie :). Przed kołem co chwila przemykały jakieś kuny, czy wiewiórki, ale na szczęście większe zwierzęta trzymały się od nas z daleka ;). Z jednej strony jazda nakręcała swoją grozą, ale z drugiej naprawdę duszę miałem na ramieniu… 🙂
Dojechaliśmy do Suchej Beskidzkiej około 23:00. Dalej pojechaliśmy na Jordanów i błądząc po dziurawych bocznych drogach, w Spytkowicach wpadliśmy już na docelową E77 i jak po sznurku dojechaliśmy do Jabłonki. To tam ustaliliśmy punkt zborny dla całej czarnogórskiej ekipy :).
Po Browarowych telefonicznych konsultacjach zajechaliśmy pod wynajęty ośrodek i równo o północy zaparkowaliśmy sprzęty przy pozostałych motocyklach :).
W naszym ośrodku impreza kręciła się już pełną gębą. Obecni byli: Gerard z Renią, Pietra ze Złotą, Streetstorm z Miłką, Staszek z Kasią, MarianKa, Wojtasik i Ilek.
Zjedliśmy sobie na szybko kanapki, chwyciliśmy za piwka i włączyliśmy się w imprezkę :). Na stół wyjechał nawet czerwony Absinth ;). Ale pić nie piłem (za wiele ;]), bo rano trzeba było przecież jechać…

Imprezka :).

Po 1:00 w nocy z wolna ekipa zaczęła opadać z sił, więc koło 2:00 już nasz pokój opustoszał i mogliśmy walnąć się spać…
Licznik podkręciłem do przebiegu 18478km. Tego dnia padło zatem 186km.

Trasa przejazdu.