Zlot Hoonda 2015. | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
Piątek, 25.09.2015 - Niedziela, 27.09.2015 Tak, jakby było mi mało jeżdżenia w życiu, jesienny zlot forum Hoonda (przmianowane forum CBF) odbył się cholernie daleko od Rybnika. I cholernie daleko od mojej pracy (Siedlce). Swoją drogą odbył się w miejscu, gdzie imprezowaliśmy podczas drugiego zlotu CBF w 2013 roku. Czyli w ośrodku Relax Zdwórz nad Jeziorem Zdworskim (niedaleko Płocka). Także w czwartek przyjechałem z Siedlec do Rybnika (460km), w piątek pojechaliśmy z Moniką na zlot pod Płock (380km), w niedzielę wróciliśmy i w poniedziałek pognałem znowu do Siedlec :). Ale do rzeczy. Gdy piszę te słowa, minął już ponad rok od zlotu, więc w sumie niewiele z niego pamiętam :P. Byłby to dziesiąty zlot forum CBF, ale że forum zmieniło nazwę, to numerację diabli wzięli. Gdy dojechaliśmy na miejsce, dopiero zdałem sobie sprawę, że już w tym ośrodku kiedyś byłem ;). Zameldowaliśmy się w recepcji, opłaciliśmy pobyt i podjechaliśmy rozgościć się w domku. Raphi przyjechał niestety samochodem, bo swoją krowę musiał sprzedać. Na pewno na zlocie był Dzik, Pat-Pat, Wesoły Dyzio, Malenstfo, Turos, Goramo, Rupert i Avalon. Przyjechało też sporo nowych osób, których nie potrafiłem połączyć z nickami z forum. Ogólnie pierwszy wieczór obracał się wokół odpalenia ogniska i ogólnej imprezie. Początkowo myśleliśmy, że drewna jest mało, więc poszliśmy za ośrodek na górkę po drugiej stronie drogi i przynieśliśmy trochę bali i gałęzi. Cieszyłem się bardzo, że na zlot przyjechał Avalon. Mogłem zobaczyć jego nienaturalnie wylizaną CBFkę, której właścicielem był dawniej mój brat. Ogólnie ten wieczór i ta noc zostały spożytkowane na bezkompromisową imprezę. Objadaliśmy się kiełbasami, pękało jedno piwo po drugim, a zabawa trwała do późnych godzin nocnych. Karnąłem się pod ognisko, objechałem je wokół i wróciłem pod domek Ruperta. Jazda próbna nie dała mi niczego, poza czystym funem. Nie umiałbym powiedzieć absolutnie niczego o właściwościach trakcyjnych tego motocykla :). Już nie pamiętam, o której poszliśmy z Moniką do domu, aby wreszcie położyć się spać, ale było to baaardzo późno... Sobotni poranek był ciężki. Jak i cały dzień. Praktycznie nie ruszyliśmy się z ośrodka do późnego popołudnia, lecząc kaca :). No, kurka, można się na tym łatwo zabić :). Szczególnie, gdy próbujesz wcisnąć sprzęgło, a okazuje się, że to hamulec... Na piasku to naprawdę słaby pomysł ;). Gdy zsiadłem ze skuterka, dorwała go Monika i też zaliczyła rundkę po ośrodku, po której wyjechaliśmy (ja jako pasażer) na asfalt prowadzący do ośrodka. Przejechaliśmy może 200-300m, zawrotka i wróciliśmy. Nikt nie zginął ;). Późnym popołudniem wreszcie odważyliśmy się wyjechać z Moniką poza ośrodek na jakiś obiadek. Pojechaliśmy w stronę Łącka i tam skręciliśmy w prawo na DK60. Ujechaliśmy może parę kilometrów i oczom naszym ukazał się trzygwiazdkowy hotel z restauracją. Zjechaliśmy na parking, aby zobaczyć, czy można tam coś zjeść i wtedy Monika zwróciła uwagę, że na końcu parkingu jest mała budka z jedzeniem. Początkowo niechętnie, ale jednak podjechałem tam i okazało się, że w budce dawali schaboszczaki za bardzo przyjemną cenę i ryby. Nic więcej nie było nam trzeba. Początkowo chciałem wziąć schabowego. Monika zdecydowała się na dorsza i gdy gość pokazał mi wielgaśny filet, ważący 3/4 kilograma, uznałem, że może też zjem rybę. Monika początkowo bojowo powiedziała, że sama by zjadła cały ten filet, na co właściciel budki chciał się z nią założyć, że jak go zje, to nie będzie musiała płacić :). Trzeźwo jednak poprosiłem o podzielenie go na dwa kawałki i podanie na dwóch tależach. No i co tu dużo mówić. Był to najlepszy dorsz jakiego w życiu jadłem. Niesamowicie soczysty, świetnie przygotowany i pyszny. Zjadłem całą swoją porcję z trudem, ale z ogromną przyjemnością. Monika musiała sobie pod koniec swojego kawałka odpocząć i przyznać właścicielowi budki rację. Choć zasłaniała się trudnami poprzedniej nocy :P. Tym razem byłem już grzeczny i nie piłem. Nie pamiętam, czy wysączyłem jedno czy dwa piwa za cały wieczór. Następnego dnia planowaliśmy wyruszyć w drogę do Rybnika z samego rana, więc alkohol nie wchodził w grę. Tak jak imprezowanie do późna. Także po grzecznej zabawie przed północą poszliśmy z Moniką spać. W niedzielę wstaliśmy ok. 8:00 rano i po spakowaniu się poszliśmy na śniadanie, które opłaciliśmy sobie w ośrodku. Z parówką w żołądku zawsze to lepiej ruszyć w trasę. Przy stoliku była cała nasza banda, która z ciężkimi głowami komentowała wydarzenia zlotu i nabijała się ze wszystkiego. Oj, zimno początkowo było, więc nie obyło się bez postoju na stacji, celem ogrzania się przy kawie. Kolejny zlocik zaliczony. Zrobiliśmy w sumie 825km. Fajnie było zobaczyć znowu te wszystkie forumowe mordy i wspólnie obulić piwko :). Oby do następnego zlotu! |
Copyright (c) by zbyhu |