.: Moje przygody z motocyklami :.

Góra Żar 2005



Menu:

Strona główna
Nowości
Motocykle
Wyjazdy
Warsztat
Galeria
Autor

Praktycznie każdy aspekt tego wyjazdu był spontaniczny. Wszystko było decyzją chwili i przypadku. Kierunek wyjazdu zmienił się w ostatniej chwili - dosłownie - o 180 stopni. Ale nie uprzedzajmy faktów...

W środe 25 maja zadzwonił do mnie Marian z pytaniem, czy może nie "pojeździmy jutro". Na pojeżdżenie - co w moim odczuciu oznacza przejażdżkę do 100km - wyraziłem chęć. Szybko jednak mi kopara opadła, gdyż Marian powiedział, że pojedziemy sobie nad jezioro Sulejowskie . Jedyne 250km w jedną stronę!
No tu to zacząłem protestować, bo w baku miałem suszę, w kieszeni dziurę budżetową (to akurat nic nowego), a Suzi też krzyczała o olej, którego nie miałem ani kropli... Marian jednak umiejętnie mnie namawiał, więc powiedziałem, że oddzwonię.
Tu przyszła mi z pomocą Mama. Powiedziała mi, że młodym jest się tylko raz i... dała mi potrzebne na wyjazd fundusze... Kochana Mama... :)
Oddzwoniłem więc do Mariana, że "jedziemy", przygotowałem kilka ciuchów i polazłem spać.

Wcześnie rano jak zwykle śniadanie, pakowanie, jazda rowerem po motocykl i już na Suzi - rura do Gliwic. Na miejscu byłem około 7:30.
Marian już miał motocykl wyciągnięty z garażu i zbierał wszystkie graty, więc ja w tym czasie dolałem trochę oleju do swojego silnika.
Po chwili Marian odpalił swój motocykl, by zaczął się już rozgrzewać przed jazdą, a sam zamykał mieszkanie i garaże.
Jednak z przyczyn losowych, które może przemilczę, wyjazd niespodziewanie musieliśmu przesunąc. Dopiero około 10:00 mogliśmy myśleć o wyjeździe...

Na jazdę nad Sulejów było już ciut za późno, toteż trzeba było znaleźć plan zastępczy, gdzie się ruszyć.
Rzuciłem więc propozycję, aby pojechać na Górę Żar. Wczoraj namówiłem na to rodziców, którzy już tam jechali, więc była szansa, że się tam spotkamy. Ponadto na Górę Żar jechała cała armia motocyklistów z forum. Cel więc był całkiem niezły... :)

Dogadałem się telefonicznie z Gadgetem, że spotkamy się w Rybniku o 10:30 skąd już razem pojedziemy na Żar.
Marian szybko zebrał się, po czym ruszyliśmy w drogę do Rybnika. Tu ja poprowadziłem, a że nie chciałem się spóźnić, to leciałem dosyć szybko.
No i jak to na trasie Rybnik-Gliwice nie obyło się bez przygód. Musze przestać jeździć tą drogą, bo kiedyś coś narozrabiam... ;)
Pierwsza sytuacja nie była z mojej winy. Jakiś niewyżyty koleś w granatowej Beemce wyskoczył z piskiem opon pare metrów przede mną na drogę, ruszając z podporządkowanej po mojej lewej. Zarzucił potężnie tyłem kilka metrów ode mnie, po czym zaczął gwałtownie przyspieszać jadąc na osi jezdni (aby wielkopańsko zrobić mi miejsce). Ja mając znaczną przewagę prędkości zrównałem się z nim, ale że nie będę się ścigał z baranem, który cholera wie co zrobi - puściłem go przodem. Dużo dalej omineliśmy go na światłach z Marianem, a ja zdałem sobie sprawę, że skądś znam tego wsiowego tjunera. Dwa dni później już wiedziałem skąd - ta fura parkuje na moim osiedlu...
Druga sytuacja była jak najbardziej z mojej winy. Zasuwałem sobie po prostej, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że mam włączony prawy migacz. No i na jednym skrzyżowaniu wyskoczył mi pod koła samochód, którego kierowca był święcie przekonany, że będę skręcał... Podczas awaryjnego hamowania obtrąbiłem kolesia, zabiłem wzrokiem i... pojechałem dalej :). Co najadłem się strachu to jednak moje.
Marian potem mi powiedział, że miałem włączony ten kierunek, więc jestem sam sobie winien tej sytuacji. Odtąd na kierunkowskazy zacząłem zwrać dużo większą uwagę - tak drobny błąd - jak się okazuje - może bardzo drogo kosztować...

W Rybniku byliśmy równo o 10:30.
Po pięciu minutach podjechał Gadget, więc mogliśmy ruszać dalej :).
W pierwszej kolejności zahaczyliśmy o Jastrzębie Zdrój, gdzie na pokład Bandziora Gadgeta wskoczyła Maisha.
Z Jastrzębia pomknęliśmy już do Pszczyny. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na stacji, gdzie dołączyło do nas kilka motocykli, a ja zakupiłem litr oleju i dolałem trochę do silnika.


Stacja.

Za Pszczyną, już na dwupasmówce na Bielsko, na stacji benzynowej Lotos czekała na nas już spora grupa motocyklistów. W tym samym miejscu rok temu zbieraliśmy się przed wyjazdem na Słowację ;).
Pogadaliśmy chwilkę (tzw. "integracja ekipy" :P), zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w dalszą drogę.


Ekipa.

Oj teraz to było naprawde szybko.
Wszystko co jechało było mocniejsze i szybsze od GSa :P. No i podczas jazdy do Bielska 130km/h rzadko schodziło z budzika, a raz piłowaliśmy i 160km/h. O tyle było ciekawie, że oprócz omijania samochodów, trzeba było zwracać uwagę na kręcące się z każdej strony inne motocykle :). Istny tor przeszkód, a łeb to o mało mi się nie odkręcił przy rozglądaniu ;).

Gdy przebiliśmy się przez Bielsko, skierowaliśmy się już na Żar.


Na trasie.

Po drodze na krótkim odcinku chwyciły nas dwa przejazdy kolejowe (w Wilkowicach i przy skręcie na Zarzecze). Poczas oczekiwania na pociąg słuchaliśmy wystąpień wokalnych Gadgeta z Maishą, którzy chyba w ten sposób wyrażali swoje niezadowolnie z przymosowego postoju :P. W skład repertuaru wchodził oczywiście "Paranoid", nagrany przez Piersi :).

Już u podnóża Góry Żar zatrzymaliśmy przy knajpce, gdzie czekała na nas druga ekipa motonitów. Ze znajmych twarzy był tam tylko Szramer, ale co tam. Motocykliści to jedna brać, więc nie miało to żadnego znaczenia, czy się znamy czy nie ;).


Pełny skład.

Po chwilowym postoju wszyscy razem ruszyliśmy na Żar.
Niestety spotkała nas niemiła niespodzianka... Od momentu uruchomienia kolejki biegnącej na szczyt - ruch na drodze został zablokowany. Mogliśmy dojechać więc tylko do stacji kolejki, która znajduje się na tym odcinku, gdzie butelki toczą się pod górę :(. A więc wszystkie najlepsze zakrętasy były za zakazem ruchu...

Na parkingu koło stacji kolejki zauważyłem Vulcana ojca i Maraudera mojego Wuja. Pilnował sprzętów ojciec, a Wuj z mamą poszli z buta na szczyt góry.
Podjechałem, zamieniłem z ojcem dwa słowa i już musiałem uciekać, gdyż ekipa w akcie bojkotu kolejki postanowiła zjechać na dół. Nie będziemy przecież płacić za wjeżdżanie na szczyt, gdy mamy własny środek lokomocji... A z buta też nikomu się wchodzić nie chciało :).

Tak jak rok temu, gdy szarżowałem jeszcze na Eci, zjechaliśmy do Żywca, gdzie zabunkrowaliśmy się w... żywieckim browarze ;). Można było tam całkiem przyzwoicie zjeść, choć na piwo nie można sobie było niestety pozwolić :(.


Niektórzy sobie jednak nie żałowali ;).

Gdy tak siedzieliśmy i konsumowaliśmy, podjechał do nas PGR z Ganczarem. Wreszcie jakieś nieco bardziej znajome twarze :).
Myślałem, że i tym razem wybiorą się z nami na przejażdżkę po salmopolu, ale niestety. Bracia wpadli tylko na chwilkę i szybko się zmyli do domu...

Gdy już wszyscy pojedli - ruszyliśmy dalej :).
I wszystko odbywało się jak rok temu. Przejechaliśmy przez Milówkę. Koniaków, Istebną i zjechaliśmy do Wisły. Nie zatrzymaliśmy się tylko przy Koczym Zamku, bo udało się nam go ominąć ;).

W Wiśle znowu zatrzymaliśmy się, by w knajpce coś obalić do picia i chwilkę odsapnąć przed Salmopolem :).
Gdy tak siedzieliśmy, nagle podjechały na "parking" dwa GSy. Spojrzałem, ale z daleka nic podejrzanego nie zauważyłem ;). Dopiero, gdy się zbieraliśmy do dalszej jazdy zauważyłem, że jeden z nich jest cosik zadziwiająco znajomy... Po bliższych oględzinach doszedłem do wniosku, że był to GS Astarte z Bielska :). Qrde, że też nie miałem do niej komórki! Może pojechałaby z nami przez Salmopol...

Zabraliśmy się i - rura na piękne górskie zakrętasy! :)
No cóż - opisywać jakie to uniesienia przeżyłem podczas jazdy nie będę, gdyż robiłem to już nie raz, a żaden z tych opisów i tak nie oddał przyjemności jaką miałem z jazdy :). To po prostu trzeba przeżyć :). Dość powiedzieć, że było genialnie i chce jeszcze :P.
Zjechaliśmy do samej Bystrej, skąd przez Bielsko już powoli skierowaliśmy się w stronę domów. Było nas już w sumie niewielu, gdyż ludzie kolejno wykruszali się w różnych miejscach, jadąc w swoje strony.

Za Bielskiem rozpoczęła się "runda zbłąkanych" ;). Gubili się wszyscy i co chwilę ;).
Najpierw Marian, który nas prowadził, pokręcił troche za ostro gazem, zostawiając daleko w tyle Sainta, ujeżdżającego Jawe TS 350.
Przy najbliższych światłach powiedziałem więc mu, żebyśmy na niego poczekali.
Zaczęliśmy kulać się 70km/h, ale kilka sprzętów pognało przodem, nie bardzo rozumiejąc te pogrzebowe tępo :).
Rozbiliśmy się zatem na trzy grupy. Jedna poleciała przodem, druga nas goniła, a my na nią czekaliśmy :).
W końcu Jawasaki do nas dobiła, więc już razem zaczęliśmy gonić tych co pomknęli przodem.
Ujechaliśmy spory kawałek, gdy nagle dostrzegliśmy uciekinierów stojących na stacji benzynowej.
Myśląc, że tylko na nas czekają i zaraz ruszą nie zatrzymaliśmy się. Ale jak się potem okazało - chcieli zatankować :).
Po paru minutach zorientowaliśmy się, że coś tu nie gra, bo grupka ze stacji jakoś nie pokazała się w lusterkch wstecznych... Więc z kolei my zjechaliśmy przy kolejnej stacji, aby na nich poczekać :). Zakręcona sytuacja jak woda w kiblu :).

Wreszcie udało nam się poskładać w jedną całość. Zagubiona grupka zjechała na naszą stację, kto chciał to zatankował, więc po chwili mogliśmy ruszać dalej. Naszym celem był Bumerang pod Gliwicami.
Tym razem to ja się zgubiłem, razem z dwoma jeszcze motocyklami. Po prostu pare sekund później ruszyłem ze stacji i... zatrzymały mnie światła.
Gdy tylko pojawiło się zielone - puściłem się w pogoń za czołówką. Suzi spięta ostrogami przeszła w sprint - 160km/h na blacie, a ja przytulony do baku.
Odstawiłem te dwa motocykle, co były ze mną, a po drodze minałem jeden, który chyba na nas czekał, jednak jechałem dalej, by dogonić czołówkę.
Teraz sytuacja była więc ciekawsza ;). Dwa motocykle na ogonie, jeden, który na nie czekał, ja goniący czołówkę i wreszcie czołówka :). Masakra :).

Wreszcie kolejny raz zebraliśmy się w kupę. Czołówka czekała na nas przy poboczu, więc do niej dobiłem, a reszta też szybko nas dogoniła. Uff...
Byliśmy już blisko zjazdu na Kobiór bodaj, gdzie mieliśmy skręcić. I kolejna zguba - tym razem zapomniał o tym Gadget, który poleciał przodem jak dzika świnia, zapominając o całym świecie :).
Skręciliśmy w lewo i zatrzymaliśmy się. Ruszyły w ruch komórki, ale zanim się do Gadgeta dodzwoniliśmy - już wracał :). Mieliśmy niezły ubaw :).

Do Bumeranga dojechaliśmy już w komplecie. Było tam od groma motocyklistów i udało mi się spotkać kilku znajomych - np. Bahamę. Ale jakoś nie bardzo chciało mi się tam długo siedzieć, więc po około 30 minutach razem właśnie z Bahamą pojechaliśmy do Przyszowic, skąd ja sam już pokulałem się do Rybnika.

Padło 370km. Moto ma już 48422kmSuzi jak zwykle pokazała klasę, ale też i apetyt na olej :|. Cóż - przyjemności kosztują...

Góra strony

Copyright (c) by zbyhu