.: Moje przygody z motocyklami :.

Woszczyce 2004



Menu:

Strona główna
Nowości
Motocykle
Wyjazdy
Warsztat
Galeria
Autor


Niestety długo nie potrafiłem zabrać się za napisanie tej relacji, toteż dużo mi już pewno faktów uleciało z pamięci... Postaram się jednak jak najlepiej opisać ten - co jak co - dla mnie pierwszy "otwarty" zlot, na który się wybrałem...

A wszystko jak zwykle nie było zaplanowane :).
Po pracy wróciłem do domu około 14:00 i po niedługim czasie dostałem telefon od Mariana z 4um. Powiedział mi, że jest na zlocie w Woszczycach już od rana i zapytał, czy może nie miałbym ochoty wpaść.
Zupełnie nie byłem na to przygotowany, ale Marian jednak potrafi przekonywać :). A może to ja mam słabość do imprez, na których przewijają się stada motocykli?
Jaka by nie była przyczyna - wsiadłem na motocykl i z myślą, że wpadnę "na chwilę" - pojechałem.
Zajechałem do Żor, wbiłem się na trasę Katowice-Wisła, po czym stanąłem przy pierwszym przydrożnym barze. Marian tak polecił mi zrobić, gdy telefonicznie uzgodniliśmy, że nazwa miejscowości Woszczyce, mówiąc oględnie, miała dla mnie egzotyczne brzmienie ;).
Po chwili pod mój bar podjechał Marian na GSie (lewa fotka) i Bahama na swojej Eci (środek). No i było już nas trzech...



W tym też składzie pognaliśmy w kierunku zlotowiska.
Na samej już dojazdówce trochę za bardzo poszarżowałem. Rozpędziłem się jak dzika świnia i gdy przyszło zwolnić, okazało się, że motocykl wcale nie ma na to ochoty. Zablokowała mi się przepustnica (znowu!!) w pozycji maksymalnego otwarcia. Błyskawicznie wysprzęgliłem silnik i wyłączyłem zapłon, żeby tłoka mi nie urwało.
Zjechałem na pobocze i odblokowałem gaźnik. To z kolei za cholere motocykl nie miał ochoty zapalić. Pchaliśmy go jak idioci 300 metrów przed bramą wjazdową na teren zlotu. Od czasu do czasu Ecia zupełnie jak w Borkach oddawała poteżny strzał z wydechu, ale nic ponadto. W końcu, gdy już byłem mokry jak szczur od pchania, motorek... chwycił z kopa :).
Wreszcie jesteśmy na zlocie. Na dobry początek, przy wjeżdżaniu na miejsce parkingowe, gaźnik znowu zablokowało i oddałem armatni wystrzał z wydechu. Byłem tak zły, że postanowiłem zająć się tym później. Motocykl zaparkowałem i cyknąłem mu fotkę.




Kupa ludzi, kupa motocykli. Super atmosfera :). Mnóstwo chromów, armatury, ale plastików i naklejek też nie brakowało ;).
Za wejściówkę dostawało się pamiątkowy znaczek, i karnet na piwo, grochówkę i kiełbasę z bułką. Wypas :).
Oto też zaraz widzimy rozgrywające się konkurencje - slalom...,



konkurs na najwolniejszą jazdę...,



czy mniej motocyklowe przeciągnianie liny :). Po prostu żyć nie umierać i się bawić!!
Kiedy zasiadaliśmy do grochówki nagle nad największym placem asfaltowym zaczeły się unosić kłęby białego dymu. Ocho, zabawa się zaczęła na dobre!
Pokaz palenia laczy był naprawdę udany i zakończył się dwoma wystrzałami przepalonych opon. Przynajmniej ja tyle ich zarejestrowałem :). Jeden rajder był tak zawzięty, że próbował mielić jeszcze na panie ;). Bajera ;).
Koniec pokazu, wracam jeść. Wokół pełno różnych maszyn, Junaki, Trajki, MZtki, plastiki, dragi, choppery, customy... Oczy dookoła głowy! Aż pojeść w spokoju się nie dało :P. Wiedząc zaś, że wkrótce może będę się przesiadał na wiekszą maszynę, rozglądałem się za czymś dla siebie i w miarę możliwości przymierzałem swój szanowny tyłek do sidełek. Oczywiście nie z bułką w pysku - jak już pojadłem :P. Zapodobała mi się jedna Kawa 550 Zephyr, no ale niestety nie była zazbytnio na moją kieszeń na najbliższe - optymistycznie licząc - dwa lata :P.



Jedynie co wydawało się osiągalne to Suza GS500, na którą Marian nieustannie mnie przerabiał od dłuższego czasu z mojej wymarzonej Kawy EN500...
No, ale bawimy się dalej :). Wokół ludzie szaleją, piwo się leje, tłumiki strzelają, gumy się palą. Szczególnie zapodobało mi się palenie gumowca przez Junkersa :). Coś niesamowitego :).Stary ale jary czterdziestolatek :).



Sam w końcu też się skusiłem i swój motorek odpaliłem, aby troszkę się na nim pobawić :). Ale, że jak zwykle szkoda mi go było, to po odblokowaniu gaźnika jedyne czego "dokonałem", to było zakopanie się w miekkiej glebie :). Poza tym troszkę objeździłem cały teren zlotu i tyle... :P
Ale niestety z czasem zaczęło się robić ciemno i późno, a w domu jak zwykle wiedzieli tylko tyle, że "idę na motor". Lada chwila mogłem się spodziewać, że smycz w mojej kieszeni zadzwoni... A poza tym, jeśli dobrze pamiętam, to byłem wyjątkowo optymistycznie ubrany jak na wrzesień i też mi się trochę spieszyło, żeby nie zmarznąć, bo o ile o 17:00 było cieplutko, o tyle wraz z zapadającym zmierzchem dosyć interesująco szybko temperatura oklapła...
Około 21 zabrałem się więc do domu. Marian jeszcze musiał zostać, bo wygrał konkurs jazdy na orientację w terenie, który odbyło się rano, jak jeszcze skakałem po kanałach w pracy, a dopiero po 22 miało się odbyć wręczanie nagród. Podjechał ze mną tylko kawałek, wyprowadzając mnie na drogę do domu.
Ruszając w swoje strony najbardziej żałowałem, że ominie mnie striptiz, który miał się odbyć właśnie o 22:00 ;). Niestety i tym razem musiałem spadać przed gwoździem programu :P.
Powrót do domu był przeraźliwie zimny. Chyba nie miałem swetra, tylko kurtkę i wiało mi przez rękawy ;). Nad jezdnią za to unosiła się taka lekka mgiełka, co przy ciemnościach, pustej drodze i świetle lampy stwarzało niesamowity klimacik... Gdyby nie ten chłód... Coś niesamowitego, uwielbiam samotne jazdy w takich warunkach :).
Około 22 byłem już w domku.
Zlocik okazał się być bardzo udany i chętnie wracam do niego pamięcią. W końcu pierwszy raz brałem udział w czymś takim :). Pierwszego razu się podobno nie zapomina :P.
Etka uradziła. Pokazała mi znowu kawałek świata, pozwoliła stać się częścią czegoś większego... A tak, większego, bo w końcu motocykliści to solidarna brać :). Na szosie motocyklem nigdy nie jesteś sam...


Góra strony

Copyright (c) by zbyhu