Wizyta Valtera 2008. | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
W środę 27 sierpnia otrzymałem na skrzynkę taki oto list: "Tomorrow morning I start to Rybnik. In PL I will stay 1 day. See you. -- Lep pozdrav Valter" Valter Cresnar. Słoweniec, który przyjął nas pod swój dach i przenocował podczas makabrycznego powrotu z Montenegro w maju 2007 roku... Od tamtej pory byłem z nim w kontakcie mailowym, co jakiś czas otrzymując "pogróżki", że wpadnie do Polski i mnie odwiedzi. Nie spodziewałem się jednak, iż nastąpi to tak raptownie, z dnia na dzień - i do tego w środku tygodnia :]. Moje najlepsze dane odnośnie dyspozycyjności Browara i Manona (którzy też Valtera znali) mówiły, iż są oni totalnie niedyspozycyjni. Browar chulał na Krecie konsumując swój świeżo zawarty związek małżeński, zaś Manon był na uropie. Zresztą, nawet gdyby byli w Rybniku, to w czwartek czy piątek przecież siedzieliby w pracy... Ja "na szczęście" byłem bezrobotny, więc Valtera mogłem przyjąć i pokazać mu parę ciekawych miejsc... Nastał czwartek 28 sierpnia. Cały dzień przeglądałem mapy w poszukiwaniu dogodnej, jednodniowej wyprawy, która mogłaby objąć jak najszerszą liczbę interesującycyh miejsc. Przyprowadziłem też motocykl pod blok, aby w razie czego wyjechać Vaterowi na spotkanie. Valter jednak był sprytny, tzn. miał GPSa, więc zadzwonił do mnie już z ul. Dąbrówki ;). Przyjechał nowym Varadero... Po krótkim przywitaniu podprowadziłem Valtera do naszego garażu, gdzie zostawiliśmy motocykle i wziąwszy bagaże, udaliśmy sie do domu. Nad kolacją, wspólnym piwkiem i gimnastyką językową chyba nie ma się co rozwodzić. W każdym razie było bardzo miło... Wreszcie była jakaś szansa odwdzięczyć się Valterowi za jego ubiegłoroczną gościnność. Valter całkiem z lewej. Obok Krzysiek (chłopak siostry), na dole mama, potem ja z kotem, siostra i ojciec :). Po śniadaniu udaliśmy się do garażu i ruszyliśmy w zaplanowaną dzień wcześniej traskę. Metodą eliminacji dyktowaną ograniczeniami czasowymi, zdecydowaliśmy się odwiedzić Oświęcim, Wadowice i kopalnię soli w Wieliczce. Bardzo żałowałem, że zabraknie nam czasu na pokazanie Valterowi polskich gór i Zakopanego. W sumie byłoby to też stokroć przyjemniejsze dla mnie, gdyż zdecydowanie wolę śmigać wśród pięknych naturalnych widoków, niż po zamkach, kościołach czy muzeach. Na początku traski postanowiłem pokazać Valterovi jeszcze naszą rybnicką bazylikę, gdyż co tu ukrywać - jest piękna. Sam Valter, jak ją tylko z daleka zobaczył, pomachał mi, żeby się przy niej zatrzymać :). Z jakiegoś powodu, zamiast do Oświęcimia, najpierw trafiliśmy do obozu na Brzezince. Zaparkowaliśmy sprzęty na pustym w zasadzie parkingu i weszliśmy na teren obozu. Tam zatrzymaliśmy się na dłużej, aczkolwiek zwiedzanie również odbyło się z prędkością światła... Chwilowy postój przy bramie "Arbait macht frei"..., Po opuszczeniu Oświęcimia pogoniliśmy prosto do Wadowic. Valter był bardzo zaskoczony, gdy mu powiedziałem dzień wcześniej, że Wadowice są miastem rodzinnym Karola Wojtyły. Od razu też uznał, że chciałby to miejsce zobaczyć. I tym jednak razem nie rozmienialiśmy się na drobne. Motocykle zaparkowaliśmy na Placu Jana Pawła II i galopem zajrzeliśmy do Bazyliki Papieskiej oraz do Muzeum Miejskiego, z którego okna rzuciliśmy jeszcze wzrokiem na Dom Rodzinny Karola Wojtyły - i na tym koniec. Opuściliśmy Wadowice i ruszyliśmy w stronę Krakowa. Z uwagi na porę obiadową zaczęliśmy rozglądać się za jakąś restauracją, co jednak okazało się nie być sprawą prostą :). W końcu dostrzegłem przy drodze "coś" za ścianą drzew i krzaków, więc zjechałem z drogi i zaparkowałem złoma. Faktycznie była to restauracja. I miała dosyć ciekawy klimat - wszystko obite było ciemnym, bejcowanym, starym drewnem i sprawiało bardziej wrażenie muzeum niż restauracji :]. Nie przeszkodziło nam to w każdym razie solidnie się posilić przed dalszą traską. Po zakupie biletów ustawiliśmy sie w grupie, która zaraz miała rozpocząć zwiedzanie, jednak okazało się tuż przed wejściem, że mamy niewłaściwe bilety. Grupa była obcokrajowców, a my mieliśmy polskie bilety... Próbowaliśmy na szybko w kasie je podmienić, ale "zagraniczne" okazały się sporo droższe, więc zrezygnowaliśmy ze zmiany. Tym sposobem stałem się dla Valtera tłumaczem - podczas zwiedzania próbowałem co ważniejsze informacje przekładać mu z polskiego na angielski... Początek wycieczki w dół kopalni odbył się niesamowicie długą drewnianą klatką schodową umieszczoną w Szybie Daniłowicza. W sumie 378 stopni, 64m w głąb ziemi ;). Rzut oka w dół robił niesamowite wrażenie :). Do piekłaaaa!!! ;) Na tym etapie największe wrażenie na mnie zrobiła Komora Spalona. Komora ta przedstawia pracę tzw. pokutników - tj. wypalaczy metanu. Kolejną komorą, która szczególnie zapadła mi w pamięc, jest Komora Pieskowa Skała. Jest ona w zasadzie "zejściem" na II poziom kopalni, umiejscowionym na głębokości ok. 90m. Najpiękniejszą komorą na trasie okazała się Kaplica św. Kingi. Jest to najgłębiej posadowiona i największa podziemna Świątynia na świecie. Ciekawym wyrobiskiem okazała się też Komora Stanisława Staszica. Jest to najwyższa komora w Kopalni - ma ponad 50m wysokości. Podczas II Wojny Światowej Niemcy usiłowali uruchomić wewnątrz tej komory montownię podzespołów do samolotów, nad czym pracowali przymusowo więźniowie obozów. Pod naporem Rosjan jednak planów nie udało się zrealizować, a wszyscy więźniowie zostali zgładzeni... Duże wrażenie zrobiła też na mnie tzw. "szalona jazda" - ukazana na ruchomym modeli w jednej z komór. Otóż dawniej górnicy byli opuszczani szybem na dół kopalni na linach. Grupa górników przywiązywała się jeden pod drugim i dzierżąc w rękach pochodnie powoli opuszczani byli w dół szybem... Generalnie - bardzo polecam. Warto odwiedzić to miejsce. Naprawde zapewnia niezapomniane widoki, a słowami trudno to opisać... Jeśli dobrze pamiętam, to kopalnię opuściliśmy ok. 18:00. Dopadliśmy naszych sprzętów i puściliśmy się w długą po A4 w stronę Rybnika. Trochę nas po drodze pomoczyło, ale bez tragedii. W domu byliśmy przed 20:00. W planach był grill u Draco Fishera, ale niestety się nam nie udał :]. Zadowoliliśmy się więc kiełbaskami z wody i zimnym piwkiem. Tak na zakończenie udanego dnia :). 29 sierpnia - sobota. Tego dnia Valter chciał już ruszyć w stronę domu, okrężną drogą zahaczając o różne ciekawe miejsca w Czechach. Zapodaliśmy mu więc z rana śniadanko i pomogliśmy przekopać net w poszukiwaniu ciekawych do zobaczenia miejsc. Uznaliśmy rodzinnie, że odprowadzimy Valtera pod grnicę z Czechami. Zawsze to raźniej i też okazja dla rodziców do przejażdżki na moto :). Gdy Valter się spakował, wyciągnęliśmy sprzęty z garażu i ruszyliśmy w stronę Chałupek. Po kawie Valter podziękował nam serdecznie za gościnność i poleciał w swoje strony. My zaś w drodze powrotnej do domu wpadliśmy na pomysł, by odwiedzić rodzinkę odpoczywającą na działce w Morsku ;). Nie było to blisko, ale - jak śmigać to śmigać :). I z tego wszystkiego zrobiło nam się ponad 400km tego dnia ;). Ale rodzinkę odiwedziliśmy... I takoż się wizyta Valtera zakończyła. Szkoda, że grafik jego odwiedzin był tak napięty, bo możnaby mu pokazać dużo więcej interesujących miejsc... Ale już trudno. Może następnym razem... :) Stacja w Zwardoniu. Jedyna fotka z wyjazdu... |
Copyright (c) by zbyhu |