Turawa Party 2008 | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
No i niestety stało się. Nie doczekaliśmy się kolejnej edycji Rybola. Ósmy Pasażer Nstromu
zeżarł nam uczestników :P. A tak serio, to po ostatnim Rybolu trochę podupadliśmy na duchu. Stara ekipa z początków Rybola całkowicie się wykruszyła, a przy próbach zorganizowania wiosennej edycji, zdeklarowały swoje przybycie praktycznie same nieznane mi osoby i to w bardzo ograniczonej liczbie. Odechciało mi się więc bawić w organizację zlotu... I tu nagle zjawił się Tuba z nowym pomysłem - przeniesienia Rybola w nowe, "świeże" miejsce - nad Jezioro Turawskie niedaleko Opola. Tuba znalazł ośrodek, ustalił termin na 12-13 kwietnia i zapodał konto do wpłat :). Coś się ruszyło! Ale i to od razu nie wypaliło. Na zlota zapisała się co prawda zadowalająca liczebnie grupa ludzi (choć i tak znacznie skromniejsza od tego, do czego przywykliśmy), ale z kolei plany pokrzyżowała nam pogoda. W dzień wyjazdu lało jak cholera, a prognozy zapowiadały same nieprzyjemności na cały weekend. Przesunęliśmy więc termin o tydzień, na 19-20 kwietnia. Tu z kolei pojawiło się jeszcze więcej schodów. Rozpoczęcie Sezonu na Jasnej Górze, odbywające się w tym samym terminie, przyciągnęło całą armię motocyklistów, uszczuplając szeregi zainteresowanych Turawą do 8 (słownie: ośmiu) osób :D. A na to wszystko w sobotę 19 kwietnia znowu lało :]. Do trzech więc razy sztuka - odsunęliśmy zlot o tydzień, na termin ostateczny - 26-27 kwietnia. Ostatni weekend przed majówką :P. Nasza liczebność na ten termin wzrosła zaledwie o kilka osób, ale co tam. W kameralnym gronie też da się bawić! A że pogoda też dopisała, tym razem nic już nie mogło nas powstrzymać przed wyjazdem na zlot... Nastała wreszcie TA sobota - 26 kwietnia. Pod radiostacją miałem zjawić się o 13:00, więc miałem z rana sporo czasu na wszystko. Aż za dużo - nie wiedziałem, co ze sobą zrobić :P. Spakowałem swoje rzeczy do lewego kufra, zostawiając miejsce w topku na piwo :P, a w prawym na bagaż Roksany - koleżanki poznanej na ostatnim Rybolu, którą zabierałem na zlot. Roksi co prawda od jesiennego zlotu zdążyła kupić motocykl i zdać prawko, ale nie posiadając garażu w Gliwicach, sprzęta miała w Zawierciu. Skazana więc została na plecaczkowanie :]. Około 11:20 polazłem po motocykl. Podstawiłem go pod blok, gdzie uzbroiłem go po raz pierwszy od zakupu w kufry. Całkiem nieźle się prezentuje w roli turystyka :]. Pod akademik Roksany zajechałem jakoś o 12:20. Stała tam już zaparkowana Virazka 535 Jasiola :]. No i jakoś tak po 15 minutach byliśmy już gotowi do startu :). Po szybkim tankowaniu, stawiliśmy się na parkingu pod radiostacją. I byliśmy pierwsi :P. Nie ma to jak zabójcza frekwencja! ;) Po paru minutach podjechał pod radiostację CiasnyBaniak na Fazerku, a chwilę później jeszcze Tuba z Magdą na zielonej Kawie ZX6R. I jak się okazao - byliśmy już w komplecie :P. Skoro nie było na co czekać - ruszyliśmy w długą. Przy akompaniamencie pustej dwururki Jasiolowej Virazki opuściliśmy Gliwice i pomknęliśmy w stronę Opola starą drogą nr 94. Przelotową zapięliśmy niezwykle spokojną - w zasadzie nie przekraczaliśmy 110km/h. Zasnąć można było! ;) Gdzieś po drodze zatrzymaliśmy się w knajpie, gdzie czekali na nas kolejni dwaj zlotowicze, tj. kolega T2 z drugą połową :]. Co prawda przybyli puszką, ale widząc nasze motocykle, zdecydowali się jednak wygrzebać motocykl i dołączyć do nas pod Realem w Opolu :). Kiedy chcieliśmy opuścić zajazd, okazało się, że Virażka się zbuntowała. Zajęczała rozrusznikiem, zamrugała kontrolkami, po czym stwierdziła, że możemy się wypałować :]. Jednak nie z nami takie numery! Żeby łaski nam nie robiła, uznaliśmy, że weźmiemy ją po prostu na pych i będzie po sprawie. Ale niestety Virażka była sprytniejsza :P. Przy próbach zmuszenia jej do współpracy, na złość zaczęła ślizgać się na sprzęgle, sugerując nam kolejny raz, byśmy się wypałowali ;). Ostatnią deską ratunku było zatem odpalanie moto na pych z pominięciem używania sprzęgła - poprzez "przegwałcenie tłoków"... Aby sprawę ułatwić, Jasiol zarzucił trójkę, rozhuśtaliśmy w trzy osoby sprzęta, po czym popchnęliśmy z całej siły... Udało nam się przegwałcić ciśnienie sprężania, sprzęgło nie pośliznęło się i... Virażka natychmiast zaskoczyła :). Ufff! Parenaście minut później już staliśmy pod Realem :). Tam Jasiol miał dylemat, czy gasić silnik, ale ostatecznie było dosyć miejsca na pchanie moto, więc się na to zdecydował. Zrzuciliśmy z siebie moto-zbroje i udaliśmy się na zakupy. Pare kiełbas, pieczywo, dużo piwa, coś na kaca i już ;). Pomknęliśmy jeszcze jakieś 20km do Turawy i potem nieco dziurawymi drogami wzdłuż jeziora dokulaliśmy się do naszego ośrodka Jowisz. W jednym miejscu zaliczyliśmy z Roksaną taką dziurę, że CBFa przyrżnęła centralką o asfalt :P. Ale to też trochę z mojego lenistwa ponieważ nie utwardziłem zawieszenia na okoliczność ciężkiego pasażera :P. Przyparkowaliśmy graty koło recepcji ośrodka, w której po chwili zniknął Tuba. Pare minut później skasował od nas należność za spanko i już z kluczami mogliśmy udać się na poszukiwania naszego domku. Wprowadziliśmy się do domku. Były tam 4 pokoje - trzy dwójki i jedna czwórka :]. Ja zainstalowałem się do czwórki z Roksaną, Jasiolem i Baniakiem, a reszta rozparcelowała się w dwójkach. No to domek już był, piwo i parking dla moto też, plaża, stoliki, ładna okolica... Na nasze pytanie o drewno, dowiedzieliśmy się, że rośnie ono w lesie :P. Spoko! Szable w dłoń (znaczy puszki z piwem :P) i męska wyprawa po drewno - zresztą zakończona pełnym sukcesem. Przytargaliśmy solidne bale, które bez siekiery dosyć ciężko było skrócić, ale i z tym sobie jakoś poradziliśmy :). Pierwsza kiełbasa, gdy już w zasadzie "dochodziła", poległa - upalił się kijek tuż za kiełbasą i było po sprawie :(. Druga kiełbasa - pękła sobie i spadła do ogniska :]. Trzecia kiełbasa - kolejna ofiara upalonego kijka... Czwarta kiełbasa - już na pożyczonym kiju - pękła i wpadła w ognisko :P. Piąta kiełbasa - przeciąłem ją na pół i nabiłem dwa kawałki na jeden kij i nie ryzykując dłuższej walki (wszyscy już jedli :P), zeżarłem ja na pół surową ;). Niedługo później zjawił się też Zimer i Dawid z dziewczyną oraz brat bliźniak od T2 z drugą połową :). Było nas coraz więcej :). Ponieważ drewno szybko się kończyło, kilka razy lazłem do lasu z Jasiolem i Ynciolem nałamać zeschniętych drzewek. Było ich całkiem sporo, więc nie groził nam kryzys paliwowy :]. I tak zwolna czas nam płynął na zabawie przy ognisku, piwkowaniu, rozmowach, śmiechu... Mało nas było, ale bawiliśmy się doskonale :). Niska frekwencja nie mogła w niczym nam zaszkodzić, a może wręcz przeciwnie - stworzyła tak fantastyczny klimat :). Ponieważ piwka już troszkę się wylało, fantazja w ekipie kwitła. Tuba odpalił swoją machinę i przyjarał lekko laczka. Ekipa rozkręciła się i padło hasło, by udać się po wódkę weselną :D. Na terenie ośrodka odbywało się bowiem - jak za najlepszych rybnickich zlotów - wesele :). Większości z nas nie trzeba było tego dwa razy powtarzać :P. Wsiedliśmy na sprzęty - nawet Jasiol dał radę odpalić Virówkę - i pognaliśmy przez ośrodek na poszukiwanie weseliska :). Objechaliśmy teren ośrodka w te i wefte, a gdy trafiliśmy na kolesia w garniturze siedzącego z jakąś panną na ławce, uznaliśmy, że musi mieć on coś wspólnego z weselem. Kulturalnie więc poprosiliśmy go o flaszkę, odkręcając manetki do odcięcia i trąbiąc klaksonami :P. Ryk niesamowity! Gdy zaległa względna cisza, koleś przemówił. Stwierdził, że co prawda nie jest z wesela (a to skurczybyk! ;)), ale że postara się zorganizować nam Młodą Parę. Poszedł i po chwili wyległo do nas kilku gości weselnych wraz z Nowożeńcami :). No to znowu - do odcięcia! :D Aż się GPZta opluła płynem chłodniczym ;). Pod domkiem jednak chyba Pan Młody się trochę zestresował, bo wszyscy pozsiadaliśmy z motocykli i jakoś nikt nie kombinował nad odwiezieniem weselników z powrotem :). Świeżo upieczony mąż znalazł się więc nagle sam z dwiema kobietkami w środku imprezy motocyklistów :P. Dlatego też bez targowania się obiecał drugą flaszkę za odwiezienie na wesele :D. Na tak postawioną sprawę natychmiast zagadały trzy maszynki i weselnicy szczęśliwie trafili do swoich, a my wzbogaciliśmy się o drugą weselną flaszkę :D. Kiedy i drewno było, ognisko płonęło wesoło, a pierwsza flaszka powoli się osuszała, zainteresowaliśmy się łódką, która stała sobie do góry dnem za płotem parę metrów od ogniska :P. Sforsowaliśmy płot i z myślą o wodowaniu, odwróciliśmy łódź do naturalnej pozycji :]. Zaraz też wylądowaliśmy na pokładzie, żeglując po trawie ;). Natomiast zaraz obok tego płotu była wieżyczka obserwacyjna i od wspinaczki na nią już nic nas nie mogło powstrzymać :). Wleźliśmy z Jasiolem i Roksaną na górę, ale, że nic ciekawego tam nie było, to szybko zleźliśmy na dół. Ja z rozpędu wlazłem jeszcze na pobliskie drzewo, ale i tam nie było za bardzo nic do roboty... Tam zająłem się dokładaniem drewna do ognia. Posadziłem dupsko na stosie drewna tak by mieć ogień w zasięgu ręki i przez dłuższy czas bawiłem się w "walkę o ogień". Ekipa siedziała sobie w kołko i toczyła nocne Polaków rozmowy :). Już zwolna wszyscy czuli zmęczenie - widać było, że impreza chyli się ku końcowi... Ranek w sumie ciężki o dziwo nie był. Poderwałem się koło 8:00 rano i polazłem na obchód ośrodka, szacując straty :]. I w sumie poza kilkoma dziurami w ziemi, powszechnym bajzlem i śladami na plaży - strat nie odnotowałem :). Powoli ekipa się zwlekała z łóżek. Najpóźniej wstali Ynciol z Basią, ale to w sumie zrozumiałe ;). Ponieważ nie było co robić, zaczęliśmy kombinować nad powrotem do domów. Spakowaliśmy się, dojedliśmy to i owo i jakoś ok. 11:00 opuściliśmy ośrodek. Do Gliwic dojechaliśmy jakoś po 12:00 w cztery już tylko motorki. Tam Tuba się od nas odłączył, a ja odstawiłem Roksanę do akademika. Do Rybca zajechaliśmy w trzy sprzęty - Ynciol z Basią, Jasiol i ja. Tam Jasiol pojechał do siebie do Jastrzębia, a my wylądowaliśmy w McShicie na drugim śniadaniu :). A do domu skulałem się ok. 14:00... Podsumowując? Rewelacyjny zlocik :). Jak to napisał Tuba - "To spotkanie było idealnym przykładem tego, że jakość imprezy niekoniecznie musi isc w parze z dużą ilością uczestników!" I tego się trzymajmy :). Jak są zgrani ludzie to i w kilka osób da się tak zaimprezować, że szkoda wracać do domu... Z tego też powodu pojawiły się głosy, by Turawę powtórzyć... już w czerwcu :D. No, zobaczymy... :) |
Copyright (c) by zbyhu |