Rajza wokół Tatr 2009. | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
Czwartek, 14 maja, godzina 5:58 rano. Na stację BP zajeżdża srebrna Honda CBF 1000 i parkuje obok innej, czarnej Hondy CB 1000 Big One. Jeźdźcy witają się, żartują, śmieją i oglądają swoje sprzęty, sprawdzając przy okazji łańcuchy, ciśnienie w oponach i inne detale. Po chwili pod dystrybutory zajeżdża kolejna Honda - pomarańczowa CB Seven Fifty. Jej kierowca wita się z dwójką już obecnych motocyklistów i podgrzewa wesołą atmosferę.
Jednym z głównych bodźców do zorganizowania tej wyprawy był... Ynciol :]. Chłop ma motocykl gotowy do sezonu, ledwo co kupił nowy strój tekstylny, chcice na śmiganie ma nie mniejszą ode mnie czy Browara, ale jakoś nie ma czasu i możliwości, by wykulać sprzęta z garażu, przez co od początku roku nie zrobił chyba nawet tysiąca kilometrów. Browar postanowił więc wyciągnąc go na jakąś dłuższą jednodniową rajzę, aby mógł się wreszcie chłopak wyżyć :). Tak się złożyło, że akurat miałem na oku ciekawą traskę do zrobienia. Jeden z jej etapów pokonałem kilkanaście dni wcześniej na majówce - szybki przelot przez góry po Słowackiej stronie. Chciałem go jednak rozszerzyć o rundę honorową wokół Masywu Tatrzańskiego :). W sumie Google Maps obliczyło mi szkody na ponad 600km :D. Stację BP opuściliśmy ok. 6:10 i ruszyliśmy w stronę Żor. Był bardzo zimny poranek - nie było chyba nawet 10 stopni :). Początek wyprawy nie był zbyt ciekawy. Dotarliśmy do Żor, skąd puściliśmy się wiślanką do Skoczowa. Tam na sekundę zatrzymaliśmy się, aby poprawić komfort termiczny naszych strojów oraz gruchnąć po małej herbacie z termosu :P. Tam w kość dały nam trochę korki i remonty dróg, ale jakoś wydostaliśmy się na drogę do Żywca. Było na tym odcinku trochę wyprzedzania, ale co to za problem dla motocykli ;). Zaraz za Żywcem wskoczyliśmy na krótki odcinek nowej drogi ekspresowej S69. Tam wreszcie się jechało jak należy, jednak - jak to u nas w Polsce - bardzo szybko dobra droga się skończyła i znowu staliśmy na wahadłach wśród remontów. Zatrzymaliśmy się kolejny raz pod Milówką. Ja wrzuciłem na siebie drugi sweter, wszyscy walnęliśmy znowu po herbatce (temperatura chyba jeszcze bardziej spadła w pobliżu gór) i - w drogę! Kolejny postój wypadł jednak po paru kilometrach - przy estakadzie w Milówce. Jechałem po niej podczas majówki i zajebiście mi sie podobała :). Chciałem pokazać ją chłopakom, no i machnąć sobie na jej tle jakąś fotkę ;). Za estakadą był jeszcze dosyć krótki odcinek ekspreswki S69 (jak ją ukończą, to będzie na całej długości od Żywca do Zwardonia :)), po którym dalsze remonty i wahadła doprowadziły nas wreszcie do przejścia granicznego w Zwardoniu :). Po słowackiej stronie traska z początku bez rewelacji, ale potem... Palce lizać :). Ekspresówka E75 między Cadcą a Ziliną przebiega przez piękną górską okolicę. Trochę dużo TIRów sypało po obu pasach, ale co się dziwić - był czwartek ;). Jednak większość samochodów ładnie robiło nam marginesik, abyśmy mogli wyprzedzać, więc przelotowa trzymała się przeważnie na poziomie 120-130km/h :). Gdzieś po drodze jednak przystanąłem na poboczu, aby dać szansę aparatom fotograficznym - przed wyjazdem ugadaliśmy się, że jednak czasem trzeba się zatrzymać na fotkę, aby uwiecznione było coś więcej niż tylko stacje benzynowe :P. Poszły w ruch kanapli, czekolady, napoje. Powydurnialiśmy się, popisaliśmy smsy, odsapnęliśmy chwilę (było już ponad 200km w kołach :)) i... można było jechać dalej :). W siodle w końcu najlepiej... Wszystkich nas już zwolna cisnęło tankowanie - od Rybnika nic nie dolewaliśmy, ale uznaliśmy, że nalejemy już w Polsce. Z Trsteny bowiem skręciliśmy na przejście graniczne w Suchej Horze, skąd już bliziutko było do Zakopanego :). Od pewnego momentu zaczęły towarzyszyć nam z prawej przepiękne widoki na Tatry Wysokie. Jednak jakoś nie zatrzymaliśmy się, aby to uwiecznić. Mieliśmy w końcu w perspektywie kilkadziesiąt kilometrów jazdy wokół Tatr, więc wierzyliśmy, że ładnych miejsc pod zdjęcie nam nie zabraknie... Już po polskiej stronie jechaliśmy bardzo grzecznie. Mój wskaźnik poziomu paliwa zszedł poniżej empty, a Ynciol i Browar już od jakiegoś czasu śmigali z kranikami na rezerwie... Jakież było jednak nasze zdziwienie, że na całym kilkunastokilometrowym odcinku od przejścia granicznego do Zakopca nie było ani pół stacji benzynowej! Co więcej - w samym Zakopcu też ni widu, ni słychu... W końcu zapytaliśmy się kogoś o stację i ten pokierował nas w zasadzie na same Krópówki, gdzie jest "oldschool'owa" stacja Orlenu :]. Całe dwa dystrybutory z analogicznymi licznikami ;). Od tankowania mieliśmy ok. 320km. Po napełnieniu zbiorników porzuciliśmy nasze sprzęty na mikro parkingu stacji i przeszliśmy jakieś - o zgrozo - 25 metrów do najbliższej knajpy na kawę :). A tam... No cóż, nie było elementu świata przedstawionego, z którego Browar z Ynciolem by się nie nalewali ;). Oj, wesoło było - bez dwóch zdań :). Jak na złość przy wyjeździe z Zakopca przypadkiem natknęliśmy się na wielką stację BP. Wyglądała nieco solidniej od "naszego" Orlenu - i tylko dziw bierze, że autochtoni tam nie pokierowali :]. Opuszczając Zakopane trochę słabe oznaczenia wyprowadziły nas na drogę ku Łysej Polanie. Konsultacje z mapą jednak wskazały, że droga jest nawet lepsza od pierwotne obranej, więc pognaliśmy po górskich serpentynach, by po drodze zatrzymać się parę razy na kilka fotek przy niezgorszych widoczkach na Tatry :). Gdy emocje trochę opadły - zebraliśmy się w miarę w jednym miejscu i chwyciliśmy za aparaty... Gdy już się nawygłupialiśmy do woli - wypadkowałem swoją kuchenkę, napełniłem zbiorniczek benzyną i - kolejno podgrzaliśmy sobie nasze specjały w zabranych rondelkach. Każdy miał w sumie to samo - pulpety mięsne w sosie pomidorowym ;). Naprawdę nie chciało nam sie opuszczać tego przytulnego miejsca. Niestety czas był nieubłagany - dochodziła już 15:00, a przed nami było jeszcze sporo kilometrów... Zwinęliśmy nasze gratu i z lekkim żalem ruszyliśmy przed siebie. Pognaliśmy drogą 67 i potem 537 na miejscowość Vysoke Tatry. Chłopaki już oporowali trochę przed postojami, bo czas naglił, ale jeszcze bez przystanków się nie obyło. Po prostu grzechem byłoby nie zrobić sobie zdjęcia w takich miejscach jak np. te, prawda? :) Nie ma w tym wszystkim jednak róży bez kolców. Na drogach niestety bardzo często i gęsto leżał żwir i piach. Myśle, że spokojnie połowa zakrętów była w ten sposób "zepsuta", a na wielu - wydawałoby się - dobrych zakrętach trzeba było nagle ostro hamować, gdy na wyjściu pojawiała się nagle łacha żwiru. Nie pozwalało to specjalnie nam rozwinąć skrzydeł, choć może właśnie dzięk zwiększonej przez to czujności nikt z nas nie szlifnął ;). Drugim aspektem, który nieco hamował nasze zapędy była słowacka Policja. Mnóstwo słowackiej Policji. Podczas całego wypadu widzieliśmy ładnych kilkanaście radiowozów, a raz smutny pan po cywilnemu namierzał nas z mostu przenośnym fotoradarem. Kilometr dalej stał patrol i zatrzymywał skutecznie zmierzonych... Nam się udało :]. Mandaty na Słowacji są jednak teraz takie, że naprawdę strach tam śmigać... Wracając jednak do naszej traski... Droga 537 w końcu odbiegła od gór i doprowadziła nas do autostrady A1. Tam podgoniliśmy parę kilometrów z mało kodeksową przelotową do Liptovskiego Mikulasu, skąd odbiliśmy na Podbiel drogą 884 :). Tam czekała na nas przełęcz i mnóóóóstwo winkli :). I właśnie tam Browar mało się nie wypierdzielił. Tylne koło zapragnęło wyprzedzić przednie po zewnętrznej, jednak szybka interwencja nogą pomogła :]. Znaczy pomogła motocyklowi, bo nodze zaszkodziła :]. Zatrzymaliśmy się więc na moment, a Browar rozchodził obolałą kostkę. No i dzida dalej - kolanko, przerzucenie moto, kolanko ;). Aż wypadliśmy w Podbielu, zamykając tym samym pętlę wokół Tatr. Od tego mometu zaczął się już mało ekscytujący powrót do domu. Z Podbielu dojechaliśmy do Tvardosina, dalej skręciliśmy na Namestovo i dalej - moimi śladami z pierwszej zagranicznej wyprawy MZtą - na Korbielów. I tu właśnie jest stranie nudny jeden odcinek. Droga prosta jak w mordę strzelił, jasnoszary asfalt, cały czas jakieś wioski i tylko jedzie się od wzniesienia do wzniesienia. Straszna nuda :P. Granicę w Korbielowie osiągnęliśmy ok. 17:15. No, to był jeden z przyjemniejszych po polskiej stronie odcinków :). Droga z Korbielowa do Żywca ma sporo fajnych zakrętasów a do asfaltu nie można się przyczepić :). Rozwalił nas tam jeden jamnik, który twardo w pełym galopie zasuwał po chodniku szczekając na nas - mało uszu nie pogubił i łap nie poplątał :]. Zajebiście komicznie to wyglądało ;). Zaś od Żywca powrót był już nudny. Troche wyprzedzania do Bielska, a potem S1 do Skoczowa i Wiślanką do Żor. Mogliśmy jechać dla odmiany przez Psczynę, ale chłopakom już się do swoich wybranek spieszyło, więc pogoniliśmy szybszą drogą. W Rybniku rozjechaliśmy się do domów jakoś chyba przed 19:00. W garażu rzuciłem okiem na licznik - pokazywał 35764km. Szybki rachunek dał wynik 648 pokonanych kilometrów... Całkiem, całkiem :). A podsumowując? Traska rewelacyjna! Może kiedyś sobie jeszcze raz ją machnę, pomijając etap słowackich ekspresówek. Widoki Tatr zapierające dech, w wielu miejscach doskonały asfalt, żeby sobie do porządku pozamykać opony (choć jesteśmy lamy - nie daliśmy rady :P) no i ruch niewielki, więc żyć nie umierać. Wyprawa udała nam się doskonale i już kombinujemy, gdzie by tu wykorzystać kolejny dzień urlopu... ;) |
Copyright (c) by zbyhu |