Spadochronowo 2013. | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
Wprowadzenie. Gdy mój starszy brat miał się żenić, mieliśmy mały problem z wymyśleniem dla młodej pary prezentu ślubnego. Narzeczeni mieli mieszkanko już urządzone na tip top, w motocyklu niczego im nie brakowało, a że żyli w Warszawie - 350km od Rybnika - wyłapanie mimochodem jakichś ich marzeń, czy potrzeb, było poniekąd trudne. W związku z tym wpadliśmy na pomysł, że zamiast odkurzacza, czy ekspresu do kawy, można im zafundować jakieś fajne przeżycie. Człowiek w dzisiejszych czasach obrasta w różne - często - niepotrzebne gadżety, które po chwilowym testowaniu, zwykle lądują na półce lub na dnie szafy. A to co się przeżyje, zostaje nam w pamięci i jest często czymś stokroć cenniejszym, od wypasionego GPSa, który za pół roku się zepsuje lub będzie przestarzałym rupieciem. I tak powstała myśl, aby zafundować im tandemowy skok spadochronowy... :) Wykupiliśmy Vouchery, sprezentowaliśmy im je podczas wesela, po miesiącu miodowym skoczyli i byli mega zadowoleni. Przyszły Święta Bożego Narodzenia i... idąc tym samym tokiem rozumowania, wykupiliśmy Voucher na skok tandemowy dla Mamy :). Bardzo często mówiła nam, że jej marzeniem byłby lot samolotem, bowiem nigdy jeszcze nie latała. No to dostała lot z dodatkową atrakcją ;). Potem w lutym przyszły moje urodziny i... z koperty wyciągnąłem wiadomo co :). Długo nie było warunków pogodowych, aby skok wykonać. Moja weekendowa praca pokrywała się z dniami pracy Szkoły Spadochronowej Omega, w której Vouchery były wykupione. Mogliśmy skoczyć zatem tylko w piątek. Pierwszy po zimie piątek, który pasował zarówno mnie jak i Mamie, to był 17 maja. I na tę datę skok ustawiliśmy w Szkole Spadochronowej :). Piątek, 17 maja 2013 r. Od rana 17 maja nieco nerwowo oglądałem prognozy pogody, które zbyt optymistyczne nie były. Zapowiadali przelotne deszcze, może nawet burze. Z tego względu Ojciec wycofał się z jazdy na lotnisko pod Częstochową na moto. Mama nie chciała, żeby jechał sam autem, więc postanowiła jechać z nim. Potem do puszki dosiadła się też Siostra, która urwała się z pracy, a Szwagier, pracujący w Siewierzu do 15:00, zapowiedział, że też do nas po pracy dojedzie. Zrobił się więc rodzinny wyjazd po byku ;). Ja twardo trzymałem się swojego planu, że pojadę na skok motocyklem :P. Przyszła godzina 13:00, pogoda jeszcze się trzymała w ryzach, Szkoła Spadochronowa nie odwołała skoku, więc wystartowaliśmy z Rybnika :). Za sterami Civica zasiadła Mama, a ja poganiałem za autem na CBF. Od wjazdu na A1 była niezła szarża... Aż się zastanawiałem, kiedy z Civica silnik wyskoczy, bo grzaliśmy prawie cały czas 160-170km/h :P. Jakoś za Siewierzem, a przed Częstochową, gdy akurat robiliśmy mały postój na kibelek, dojechał do nas Krzyhu na swoim dwukołowym truchle :P. Byliśmy więc w komplecie i przynajmniej nie jechałem sam na moto :). Do Aeroklubu w Kościelcu dotarliśmy więc już o 15:15. Skakać mieliśmy o 16:00. Reszta załogi z puszki doczłapała się do nas chwilę po 15:30. Podeszliśmy z Mamą pod hangar, gdzie już czekał na nas jeden tandem-pilot. Przedstawiliśmy się sobie, po czym pan powiedział, że "jest kupa". A raczej dupna, ciemna, burzowa chmura, przed którą uciekaliśmy z Katowic. Gdy jednak pan dowiedział się, że jesteśmy z Rybnika, nie odesłał nas z kwitkiem, tylko powiedział, że jeśli mamy czas, to możemy czekać nawet do zmierzchu, bo pogoda mogła się poprawić. Na tamtą chwilę jednak lot był wstrzymany... Poszliśmy do Spadochroniarni, dostaliśmy kombinezony i uprzęże, w które, przy pomocy miłej młodej dziewczyny, jakoś się ubraliśmy. Uprząż trochę gniotła w jajca, co mnie poniekąd niepokoiło ;). Siedzieliśmy tyłem do kierunku lotu. Ja po lewej miałem uchylane drzwi (jak wypisz, wymaluj w drewnianym chlebaku, taka roleta), przed ryjem tył kadłuba i ogon samolotu z małymi okienkami i widokiem na usterzenie samolotu, a po prawej siedziała mama przy ściance bez drzwi, ale z oknami. Miała więc nieco lepszy widok na to co się działo na zewnątrz. Podkołowaliśmy na start, silnik zaryczał na pełnych obrotach i zaczęliśmy się rozpędzać. No, kopyto samolot miał nawet niezłe :P. Zaczęło trząść, prędkość rosła i w sumie bez zauważalnego uniesienia ogona samolotu, nagle wstrząsy ustały i zaczęliśmy się wznosić. Ziemia uciekała pod nami i oddalała się - coś fantastycznego :D. No i potem dosyć długo wznosiliśmy się, kręcąc okręgi na lewe skrzydło. Samolot był więc przez większość czasu przechylony na nasze prawo, dzięki czemu mieliśmy całkiem niezły widok na ziemię z okienek. Wznoszenie trwało podobno pół godziny, ale mnie się wydawało, że maksymalnie kwadrans... Pod koniec wznoszenia weszliśmy w chmury, a potem wyskoczyliśmy nad ich cienką warstwę. Ziemia zniknęła, a pod nami rozciągał się szaro-mglisty puch. Na kilku minut przed skokiem nasi tandem-piloci zaczęli "wiercić się". Dociągaliśmy uprzęże, paski, zakładaliśmy gogle, oni swoje kaski i rękawice z kamerkami GoPro. No i powtarzaliśmy instruktaż skoku sprzed startu. - Minuta! Zaparowały mi gogle. I jak Boga Kocham, to była cholernie długa minuta! :P Potem padła komenda od pilota, której już nie słyszałem, ale chyba było to coś w stylu "W punkcie!" W tym momencie mój tandem-pilot chciał otworzyć "chlebak", ale okazało się, że nie sięga do jego uchwytu. Powiedział, żebym mu pomógł. I całe szczęście, bo zamiast leżeć jak worek ziemniaków i się stresować, mogłem coś podziałać :P. Ale ja też miałem kłopot z sięgnięciem do uchwytu - do pleców miałem w końcu przywiązanego wielkiego chłopa, więc nie łatwo mi się było naciągnąć :). Ale dałem w końcu radę. Różnica ciśnień chyba utrudniała otwarcie "rolety" - ja pchałem ją obiema rękami, a pilot pomagał mi butem. Roletka w końcu poszła w górę, do kabiny wdarł się zimny wiatr. Po chwili usiedliśmy na krawędzi podłogi samolotu, a ja opuściłem nogi poza kadłub. Pęd powietrza nie był jakoś zaskakująco silny, chyba przywykłem na motocyklu do takich ekstrawagancji. Za to pod sobą miałem siwy puch i nic więcej... Postanowiłem więc patrzeć w górę na skrzydło samolotu ;). Potem bujnięcie w przód, w tył i heja! :D Wszystko to do kupy było super niesamowite, wrażeń starczyłoby na tydzień, a skompresowane było w zaledwie kilku minutach... No i tyle. Skok był niesamowity, choć krótki. Wszystko działo się bardzo szybko. Mam też wrażenie, że skoczyliśmy ze zdecydowanie mniejszej wysokości, niż deklarowana w ofercie. Skok miał odbyć się z 4 kilometrów, ale tuż przed skokiem widziałem wysokościomierz na ręce mojego tandem-pilota i ten wskazywał zaledwie ok. 3 kilometry od ziemi. Swobodny spadek przed otwarciem spadochronu trwał nieco ponad 20 sekund, a wiem, że skoki tandemowe potrafią trwać nawet prawie minutę do otwarcia czaszy. Potem już tylko wyskoczyliśmy z kombinezonów spadochronowych, Ojciec, Anka i Mama pojechali puszką do domu, a ja ze Szwagrem czekaliśmy jeszcze do 19:30 na płytki z filmami i zdjęciami ze skoku. W Rybniku wylądowaliśmy ok. 21:00. Moto spaliło mi zadziwiająco mało, jak na te autostradowe szarże - jedynie 5,3l/100km. PS Mamie się też bardzo podobało. Już w domu powiedziała mi, że zbiera kasę na następny skok ;). A co i jak przeżyła, najlepiej odda tych kilka zdjęć: |
Copyright (c) by zbyhu |