Dom Dziecka w Sarnowie II 2005 | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
Na 4um Śląskich motocyklistów pojawił się jakoś we wrześniu tamat, dotyczący odwiedzin Domu Dziecka w Sarnowie. Wiosną tego roku motocykliści skupieni wokół wspomnianego forum złożyli już jedną wizytę dzieciakom, robiąc im niesamowitą frajdę. Pamiętając radość na ich twarzach i wypieki na policzkach, brać motocyklowa postanowiła sprawić dzieciakom kolejną niespodziankę. Tym razem miałem szansę załapać się na ten wypad, więc zapisałem się jako zainteresowany. Już na 4um zapowiadało się, że impreza będzie dużo większa od pierwszej... :) No i w końcu po wielu przygotowaniach, zrzutkach pieniędzy, zakupie prezentów, nastał pamiętny dzień 2 października 2005 roku :). Podjechałem na swojej nowej maszynie pod domek znajomej - Madzi, gdzie po chwili zjechało kilku motocyklistów z okolic. Razem już ruszyliśmy pozbierać jeszcze resztę załogi, po czym ruszyliśmy przez Orzesze ku Katowicom. Generalny punkt zborny ustalony został pod salonem Yamahy w Chorzowie. Przyjechaliśmy tam jako jedni z pierwszych. Na parkingu było pustawo... Jednak już po chwili motocykle zaczęły się zjeżdżać. I to w zatrważających ilościach!! W życiu nie spodziewałbym się aż takiej frekwencji!! Już tam, pod salonem, zaczęły się pierwsze pokazy. Może to było mało rozsądne, ale temperamentu motocyklistów nie sposób pohamować ;). I tak na zwykłej drodze w mieście zaraz zaczęły śmigać sprzęty "na gumach". Po każdym przejeździe stunterzy zawracali i dokonywali kolejnych przejazdów. Zdecydowanie było na co popatrzeć :). Kolumna motocykli była ogromna i długa. Naprawde byłem w ciężkim szoku, że aż tylu nas tam jechało! A jak się okazało, to jeszcze nie byli wszyscy... Dopiero po chwili dojechaliśmy do innego parkingu, na którym czekała na nas, na oko szacując, równie liczna grupa motocyklistów... Masakra :). Również ten przystanek został urozmaicony pokazami jazdy ekstremalnej - palenie gum, jazda na tylnym i przednim kole... Wreszcie byliśmy w komplecie. Na około - 150-200 maszyn :D. Zagrzmiały setki silników i ruszyliśmy już do samego Sarnowa... Tak się złożyło, że moja bryka spodobała się jednemu chlopczykowi, toteż stałem się za niego odpowiedzialny :). Zaraz też posadziłem go na motocykl, pozwoliłem mu uruchomić silnik i pokręcić trochę gazem. A potem przesadziłem go na tylne siodełko i wyjechaliśmy na betonowy plac na krótką przejażdżkę :). Po jakimś czasie odstawiłem fure, żeby jej się silnik przechłodził i poszliśmy pooglądać popisy jazdy ekstremalnej, które odbywały się na zamkniętym odcinku drogi, tuż za płotem Domu Dziecka. Potem zaczęły rozgrywać się różne konkurencje, jak np. przeciąganie liny. Dzieci kontra nasze motocyklistki :). Dzieciaki tutaj pokazały klasę i wygrały (choć kilku co bardziej nerwowych motonitów im w tym pomogło :P). Jak zwykle jednak musiał pojawić się niemiły zgrzyt podczas imprezy, który mógł zruinonować cały pomysł i pozytywne wrażenie z całości. Na szczęscie rozeszło się to po kościach, ale głupota ludzka jednak nie zna granic... A wszystko za sprawą jednego jełopa na zielonym Kawasaki. Woził jakiegoś chłopczyka i się z nim wyłożył. Na szczęście nic się dzieciakowi nie stało, ale... Okazało się, że "motocyklista" który go woził, nie dość, że nie miał prawka, to jeszcze sobie popijał napoje nie do końca bezalkoholowe :|. A gdy impreze próbował opuścić to owinął się na latarni ze znacznej prędkości :|. Bardzo żałuje, że jego zapobiegliwi koledzy sprzątneli rozbity motocykl z miejsca zdarzenia nim przyjechała policja i karetka, albowiem ów bezmózg wyszedł z tego bezkarnie - ściemniał, że potrącił go samochód, a sprawca uciekł z miejsca wypadku... Przybrał potulną rolę ofiary... Kiedy zaczęło się robić ciemno, dzieciaki zostały zabrane przez swych opiekunów na kolacje, kąpiele, a my (tzn. niewielka garstka tych, którzy zostali tak długo) przenieśliśmy się do małego sadu, gdzie przygotowane było dla nas ognisko i kiełbaski :). Początkowo był wielki problem z roznieceniem ognia. Nawet wspomaganie w postaci polewania drewna benzyną spuszczoną z baków motocykli nie chciało pomóc. Ogień rozpalał się tylko na chwilę i zaraz gasł... Po dłuższych bojach (podczas których niektórzy już chcieli dzwonić po pizze :P) jednak udało nam się odnieść zwycięstwo i ogień zapłonął :). Biesiada trwała krótko, albowiem każdy musiał jeszcze pokulać się do domq, a następnego dnia czekał nas zwykły, szary dzień. Po napełnieniu więc żołądków i nacieszeniu się chwilą, zebraliśmy się do odjazdu... Ale wiedzieliśmy wszyscy, że jeszcze tu wrócimy. Po prostu warto. Każdy uśmiech, jaki dane nam było zobaczyć na twarzach dzieci, które odwiedziliśmy, upewniał nas w tym przekonaniu... A więc do wiosny! Zlot widziany oczami prasy ->Artykuł |
Copyright (c) by zbyhu |