Rybnik Party 0,5l Edition 2006 | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
No i kolejny zlot w Rybniku za nami!! Za zlota zabrał się Draco Fisher. Niestety okazało się, że na Kotwicy wszystkie domki już są pozaklepywane na różne imprezy, więc trzeba było rozejrzeć się za innym ośrodkiem. Draco znalazł ładne miejsce w Szymocicach - nazywało się to Leśna Polana i standartem przypominało z grubsza Kotwicę. Z tym wyjątkiem, że domków było zamówionych aż 6 i łóżka posiadały pościel ;). No cóż, jakoś trzeba było to przecierpieć :P. Termin zlotu ustalony został na sobotę i niedzielę 14 i 15 października. Późno, ale to już taka tradycja, a poza tym dwa tygodnie wcześniej był zlot w Borkach i wiele osób by nie przybyło z tygodnia na tydzień, w terminie 7-8 października. Trzeba było przecież dać odsapnąć wątrobom! Ekipa zapowiadała się przednia - wielu stałych bywalców, kilka nowych twarzy i paru rzeźników, którzy przyjechali aż z Warszawy, czy nawet Gdańska! Szacun Staszku!! I nastał dzień 14 października. No to jazda!! Gdy jednak podjechałem pod dom Draco, ten zakomunikował mi, że ekipa jakimś kosmicznym sposobem już zjechała pod Szpilę i nie czekając na nas ruszyła na zakupy. No qrde, takiej sprawności i zgrania to się nie spodziewałem w najśmielszych marzeniach! Przekręciłem więc szybko do Browara, z którym byłem umówiony pod Szpilą, żeby przyjechał bezpośrednio na parking Reala, gdzie po chwili sam się udałem. Parę minut później już byliśmy w trzy motorki na miejscu. Zostawiliśmy jednak Draco z Wiolą samych, gdyż musieliśmy podjechać do Boguszowic po dziewczynę Browara - Gosię. Browar nie chciał jechać tam sam, gdyż jakiś dobrodziej parę dni wcześniej postanowił odciążyć jego motocykl ze zbędnych kilogramów, poprzez konfiskatę tablicy rejestracyjnej. Co za kraj... Browar nie doczekał się do zlotu zamiennika, więc śmigał bez blachy :). Dlatego do Boguszowic pojechaliśmy wspólnie - robiłem za wabik na policję ;). Po odebraniu Gośki, zahaczyliśmy o 15:45 o Szpilę, jednak nie zastawszy tam nikogo, polecieliśmy pod Real. Po drodze podczepił się pod nas tylko zagubiony Ganczar :). Pod Realem - już trwała pacyfikacja :). Tradycji stało się zadość :). W międzyczasie dojechała jeszcze ekipa Warszawska, ale że pierwszy odłam zlotowiczów już był gotowy do drogi, postanowiliśmy się rozdzielić. Warszawiacy i opieszali zakupowicze zostali, a my polecieliśmy do ośrodka w Leśnej Polanie :). Noo, to było coś! Kolumna składała się z około 40-50 sprzętów, więc jej końca nie byo widać. Tym razem też Draco, jako organizator, prowadził, więc ja mogłem sobie poszaleć w środku kolumny :). I qrka, jest to też ciekawe jechać na samym końcu - widać na winklach cały sznur motocykli przed sobą i jest też od czasu do czasu co powyprzedzać :). Wreszcie, tradycyjnie rycząc silnikami i klaksonami wjechaliśmy na teren ośrodka... Wjeżdżając do ośrodka zauważyłem, że przyjechali również tam moi rodzice. Mama na swoim Gienku 250 (dwa tygodnie wcześniej zdała prawko :)), a ojciec na Vulcanie. Zaparkowałem swojego grata przy domku nr 4 i polazłem informować się co i jak. Draco biegał jak oparzony i miał dużo na głowie, więc trzeba było ten początkowy, organizatorski czas przeczekać. Oczywiście już zaczęło się śmiganie na gumach, palenie laczy, zakopywanie sprzętów w ziemi... ;) Czyli normalka, zabawa już trwała. Nie obyło się też przy tej okazji bez gleb :|. Gdy swój motocykl zaparkowałem, za moimi plecami położyła się Jawa, a parę minut później, wjeżdżając na teren ośrodka wyłożył się dość brzydko Miklas na CBR600. Podbiegłem pomóc podnieść mu motocykl, a po chwili wokół sprzęta Miklasa stała niemała grupka ludzi. W motocyklu złamała się prawa manetka, więc trzeba było działać w miarę szybko, żeby umożliwić Miklasowi powrót dnia następnego do domu. Sam kierowca nie ucierpiał przy glebie. Miklas rozbierający manetkę i moi rodzice. Ponieważ byłem głodny jak cholera, jako pierwszy zaproponowałem odpalenie ogniska. Wsiadłem też na moto i udałem się na nim pod przygotowane palenisko. A co, nie będę przecież łaził tak daleko! :P Po chwili pojawił się obok Draco i właściciel ośrodka, więc rozpoczęła się walka o ogień... Walka, bowiem mokrawe drewno nie bardzo chciało się zająć, choć w ramach delikatnej persfazji zużyta została cała butelka podpałki :). Mimo to kiełbasy od razu pokazały się "nad ogniem" - rozpoczął się proces wędzenia :P. Smażeniem tego nazwać się nie dałó ;). Ale jakoś tak w końcu mogłem wreszcie coś zjeść. Chwyciłem za piwko i łażąc to tu, to tam, wróciłem do ogniska. Rodzice zdążyli w międzyczasie pojechać do domu. Zrobiło się też praktycznie już ciemno i fantazja wśród zlotowiczów rosła :). Toteż długo nie trzeba było czekać, gdy pokazała się Astarte na swojej CBRce, gotowa zakopywać ją w piachu :). O dziwo, kopanie zamieniło się w palenie lacza :). W drugiej kolejności pojawił się przy ognisku Bartic na swojej Virago 535, również z zamiarem spalenia gumowca :). I tu zaczęły się niezłe jaja, bowiem silnik Virówki po chwili zaryczał jak zarzynane prosie, ale poza tym nic się nie działo. Najlepiej zobrazuje sytuacje dyskusja, jaka się wywiązała w tamtej chwili: - Co robisz?? - Palę gumę. - To puść sprzęgło. - Już puściłem. - To wrzuć jedynkę! Ale potem już było całkiem nieźle i gumka poszła z dymem :). Światełka, awaryjne i pod ognisko! :) Bronx rozgrzał silnik (mój był jeszcze ciepły) po czym ustawiliśmy się naprzeciw siebie i... rura!! :D Dopiero po tym paleniu wyszło szydło z worka. Okazało się, że kamienie siedzące w glebie żłobią w oponach głębokie rowki, niszcząc je totalnie. Ja miałem szczęście i moja opona nie została całkiem zdewastowana, ale Bronx, mimo że miał całkiem sporo bieżnika, przez środek opony wyrzeźnił sobie istny Rów Mariański - aż do drutów :|. Masakra... Mimo to, po naszym paleniu zrobił się już totalny rozpiernicz. Towarzystwo pchało się do palenia całymi stadami, ustawiając się w kolejki. Momentami, jednocześnie paliły gumy cztery motocykle, ustawione w krzyż... W międzyczasie wróciła ekipa z pospawaną manetką Miklasa i pojawiła się na zlocie nowa 4umowiczka z Rybnika - Dżola. Jako, że miała mieszkać w naszym domku, to ją tam zaprowadziłem i potem troche oprowadzałem po zlotowisku i zapoznawałem z niektórymi osobami :). Trzeba tu zaznaczyć, że jak zwykle bywa, pojawił się na imprezie Krasnal i Broda, ze swoim słynnym Absynthem. I żeby tradycji stało się zadość, rozlewany był do izolatora energetycznego :P. Zdecydowany prym w strzelaniu prowadził Pietra, który przytelepał się aż z Warszawy na zlot na swoim V-Stromie. Jak on dał w palnik, to się we łbie nie mieści! Tak długo katował silnik na odcięciu, że później wydechy ziały żywym ogniem już nawet na wolnych obrotach. Będąc już po paru piwkach, po takim widoku zapragnąłem sprawdzić, czy TDMka też potrafi strzelać z wydechu :P. No i qrde, ja jej do tego zmusić nie potrafiłem, mimo że silnik kręciłem aż do odcięcia, którego sądziłem, że nie mam przed zlotem :D. Gerardowi udało się kilka razy dać ognia z moich wydechów, ale mnie ta sztuka nie wyszła... Było już chyba po północy, gdy imprezka przeniosła się do domku. Zainstalowaliśmy się tam w kilka osób i po prostu gawędziliśmy i piliśmy jakieś różne cuda. Bronx szybko odpadł i zasnął, ale reszta z nas dobrze się bawiła. - To co, kto wjeżdża motocyklem do domku? Nic więcej mi nie było trzeba :P. Pare sekund później już siedziałem na TDMie i atakowałem schody, dzielące mnie od osiągnięcia zaproponowanego celu :). No cóż, nie dałem się długo prosić... ;]. To było jednak tylko krótkie palenie, co by nie zdewastować podłogi - choć i tak ślad na niej pozostał... Potem już tylko sesja zdjęciowa... Od prawej: Brat, Beti, Dżola, ja, flaszka :). W zasadzie reszte imprezy spędziłem w domku. Siedzieliśmy sobie dalej, coraz większa liczba osób odpadała i w zasadzie sam też zwolna przysypiałem ;). Z małą pobudką wpadł do naszego domku Browar :). Wleciał jak bomba, rzucił na środek pokoju wypaloną ramę jakiegoś motorowerka i znikł ;). Nie wiem co działo się przy ognisku przez te przynajmniej dwie godziny urzędowania w domku, ale musiało się dziać sporo. Przynajmniej na to wskazywały ślady o poranku... Odpadłem spać po 2:00 w nocy. Już zdecydowanie za dużo się nawygłupiałem... Obudziłem się w miarę wcześnie rano. Ale byczyłem się jeszcze 1-2h i poderwałem się około 9:00 rano. Troche się niemrawo czułem, ale to już tak bywa niestety :P. Na zewnątrz - jak po bitwie. Połamane plastikowe krzesła, niektóre pływające w basenie, pokopanych mnóstwo dziur i rowów, a wokół walające się niezliczone flaszki i puszki po browarach... Zwolna niektórzy powstawali z martwych i kręcili się po ośrodku. Małe grupki od czasu do czasu opuszczały ośrodek do domu... Gdy zwlókł się z łoża Draco, zaczęliśmy kombinować nad doprowadzeniem ośrodka do jako takiego porządku. Wyczarowaliśmy taczkę i powolutku wypełniliśmy ją śmieciami z rejonów ogniska :). Dalej było niemrawo. Jedni się zwijali, każdy sprzątał swój domek. Co chwila ktoś odpalał sprzęty na pych, bo w nocy w dziwnych okolicznościach kilka motocykli potraciło sztrom w akumulatorach :). No i generalnie - wiało końcem. Odjechał Krasnal i Broda, odjechała Beti z ekipą, a duża grupa "lokalna" zebrała się przy bramie wyjazdowej i czekała na grupę warszawską. Ale ponieważ Warszawiakom się nie spieszyło, to w końcu odjchali, wywijając rundę honorową wokół ośrodka. Razem z Warszawiakami zjadłem sobie śniadanko w ich domku i w zasadzie na tym dla mnie zlot się zakończył. Podsumowując? Rzeźnia! Ze zlotu na zlot robi się coraz większa ekipa, a współczynnik masakryczności rośnie w zastraszającym tempie :). Już się boję wspomnianego, wiosennego zlotu, bowiem na 4um pojawiają się głosy, że musi on być dwudniowy... Nie, ja tego chyba nie przeżyję :D. Ale co tam... Do wiosny! |
Copyright (c) by zbyhu |