Rybnik Party Second Edition 2005 | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
Gdy piszę te słowa jeszcze trzęsą mi się ręce, w pysku mam kapcia, a praca dysku twardego komputera wydaje się hałasem niemożliwym do wytrzymania ;).
Tak... Stało się.... Rybnik Party Second Edition jest już historią. I to historią najwyższego stopnia upodlenia jakiego może się dopuścić homo erectus :P. Wróciłem z Ciemnej Strony Mocy ledwo pół godziny temu... Ten zlot planowany był już od lutego 2005. Na 4um pojawił się wówczas stosowny wątek, w którym wszyscy przez kolejne miesiące planowali co będą robić gdy nadejdzie TEN dzień. Tam tradycyjnie wszystko zostało ustalone i podopinane na ostatni guzik. Wyrok dla Kotwicy (ośrodka, w którym impreza się odbyła) został wyznaczony na 16 kwietnia 2005... Aby na zlocik Suzi była dopieszczona nie tylko z zewnątrz, postanowiłem oddać ją na tydzień przed imprezą na regulacje zaworów i gaźników. No i wtopa... Regulacje przerodziły się w poważny remont silnika, na co tydzień już nie wystarczył... W rezultacie na zlota musiałem jechać rowerem :(. No ale cóż. W sumie też dwa koła ;). No i w końcu przyszedł słoneczny poranek dnia 16 kwietnia :). A lato było piękne tego roku... :P Rozpromieniony jak żarówka firmy Osram odwaliłem obowiązki domowe, coś wrzuciłem w żołądek, spakowałem się i jazda! Tylko gdzie ten rollgaz? :P O 14:15 stałem już na ścieżce rowerowej 400 metrów od bramy Kotwicy. Postanowiłem poczekać i zobaczyć jak ekipa przyjedzie. Jak się szybko przekonałem, wymagało to niemałego samozaparcia, bo słońce grzało niesamowicie, więc w czarnych ciuchach czułem sie jak frytka w oleju. Zero cienia. A "szaleńców na motorach" ni widu ni słychu... Przez półtorej godziny... Masakra! Gdy już chciałem rozbijać namiot - wreszcie! Bronx dostojnie przemknął koło mnie na swojej powstałej jak fenix z popiołów Cebrze. Podjechałem więc za nim do ośrodka, gdzie po chwili dotarła reszta ekipy. Kiedy już wszyscy zaparkowali maszyny pod naszym podnajmowanym domkiem, rozpoczęło się wielkie witanie. Najbardziej mnie zdziwiło, że zanim zdążyłem komukolwiek podać grabę, to większość już dzierżyła piwo w dłoni :). Ani nie wiem kiedy mnie też wcisnęli puszkę, choć wiem na pewno, że nie protestowałem ;). Ten rogal na mojej mordzie mówi wszystko ;). Najbardziej nas rozbroiło, gdy nagle na choryzoncie ośrodka pojawiła się para... nowożeńców! :D Co 4umowy zlot, to ślub. Zawsze jest jakieś wesele :). I zawsze coś się koło niego musi wydarzyć... Tym razem PGR z ekipą wykombinowali, że skoro młoda para weszła na ośrodek (na sesje zdjęciową), to pewno będzie też wychodziła :). Tego nie można było przegapić! Zaraz kilka motocykli pokulało się na bramę, by zrobić "szpaler" :). Oczekiwanie na młodą parę się trochę przeciągało, więc mi się to szybko znudziło :P. PGR nie chciał odpuścić, bo miał nadzieje, że szpalerem zorganizuje weselną flaszkę ;). Pare najwytrwalszych osób oczekiwało więc dalej, a ja polazłem pod ognisko, które w międzyczasie rozpalono i wrzuciłem sobie kiełbaski na ruszt. Ognicho wypasione. Tylko jak tam sterczałem z kijem, to of korz wiaterek zapragnął wiać właśnie w moim kierunku. Już mam takie zezowate szczęście, że zawsze dym leci prosto na mnie ;). Żeby jeszcze "dym" był płci przeciwnej, to nie miałbym nic przeciwko... :P Ale twardym trza być nie miętkim - z honorem wytrwałem i kielbaski upiekłem. Były miodne :). Tam nasza załoga już brała nowożeńców w obroty - zablokowali wyjazd, ryczeli silnikami i klaksonami :). Dalsza część imprezy już trochę miesza mi się w czasoprzestrzeni, ale kolejność chyba aż taka ważna nie jest... :) W pewnym momencie wybraliśmy się większą grupką ludzi na molo. Trzeba nadmienić, że wszyscy byli w wyśmienitych humorach, co już czyniło tę eskapadę poniekąd ryzykowną :P. Bardzo szybko zwróciliśmy uwagę na fakt, że końcowa część mola pozbawiona była drewnianych kładek do chodzenia. Lepszej fotki tego mola nie ma. Ale coś niecoś widać ;). No i wmontowaliśmy się chyba w 6-7 osób na sam koniec tego mola. Do teraz nie mam bladego pojęcia jakim cudem nikt nie zaliczył kąpieli... Nie licząc mojego zamoczonego buta :P. Z kolei Cotlet trafił na coś twardego i całkiem regularnie lacza spalił, czego niestety pożałował następnego dnia, gdyż mielił na zimnym silniku... Do zamknięcia obrotka... No i zmielił nie tylko opone, ale i silnik - następnego dnia nie dojechał do domu, bo CBka odmówiła współpracy... Trzeba nadmienić, że kilka osób nie zawiodło pokładanych w nich nadziei i tradycjom 4umowym stało się zadość. Dla przykładu Krasnal przywiózł magiczny, zielony, siedemdziesięciokonny trunek i z honorem przemieszczał się z nim polewając raz po raz zlotowiczom. Dzięki PGRowi odbywało się to przez malutką dziurkę w dnie butelki ;). Około chyba północy postanowiłem spróbować iść spać. Początkowo miałem zamiar rozwalić się na ziemi między łóżkami. Wbiłem się w śpiwór i położyłem. Ale po chwili się okazało, że łózka są pojemniejsze, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, toteż jakoś pomieściśmy po dwóch na jednym wyrku. Najbardziej rozczulił mnie Bahama, który tak słodko spał na Quadmanie... :D Po 2:00 w nocy sie wkurzyliśmy i znowu przyjęliśmy pion. Piętro wyżej w domku jeszcze zapalone było światło, więc poszliśmy zobaczyć co tam się dzieje :). W zasadzie to była już agonia zlotu - wszyscy smętnie siedzieli, leżeli i zasypiali. Chwilę jeszcze pogaworzyliśmy sobie i już na dobre przed 3:00 polazłem spać. Poranek był ciężki... W pysku susza, głowa pęka :). A już nas budzić zaczęli o 7:00 rano. Chyba to był nawet Bronx - i co trzeba mu przyznać tym razem był w butach :). Nie dał się tym razem :). Poderwałem się chwilę po tej 7:00 w poszukiwaniu wodopoju :). I na szczęście znalazł się niejeden ;). Jak się przyssałem, to ciężko było przerwać ;). Na górnym piętrze pozamiatane - same trupy :P. Na dworze kilka osób już się kręciło, więc na nudę nie można było narzekać. Ale generalnie widoki godne pożałowania... Wokół domku panował niesamowity chlew - pełno puszek i butelek, które jednakże już o 9:00 znikły w siatkach bezdomnych... Zwolna życie wracało nad Kotwicą. To tu to tam przemawiały silniki motocykli na poranną rozgrzewkę. Ja też rozgrzałem rower :P. Rowerem też się da!! :P No a potem to już było tylko sprzątanie, leczenie kaca i powolne zbieranie do wyjazdu... Chyba około 11:00 zdaliśmy klucze od domku właścicielowi i jeszcze cyknęliśmy fotkę grupową na pamiątkę tej pacyfikacji :). Podsumowując: zlot udany jak jasna cholera! Było mega :). Troszkę tylko brakowało mi Suzi... ;) Choć może to i lepiej, że jej nie było, bo kto wie, co by mi do łba mogło strzelić ;). DO PIEKŁAAAAAA!!! ;) |
Copyright (c) by zbyhu |