Zbyt bliskie spotkanie z naturą w Kletnie 2010 | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
No i kolejny hardcore'owy weekend w Kletnie za mną. Chyba muszę przestać tam jeździć, bo co wyjazd, to bardziej pechowy. Choć w całym tym pechu podczas tego wyjazdu, miałem też - trzeba przyznać - od cholery szczęścia... Piątek, 23.04.2010 r. W tym roku na rozpoczęcie sezonu w Kletnie nikt się z mojej "młodej" paczki nie wybierał. Jechała za to silna reprezentacja Wujów, w składzie: moi rodzice, Obleśny, Krzysiu, Wrzyn i Olo-Tyx. I na doczepkę moja kuzynka, która początkowo miała jechać ze mną, ale w końcu pojechała z Wujami ok. godziny 15:00. No a ja... z roboty wróciłem ok. 16:00 i zanim się ogarnąłem, coś zjadłem, spakowałem graty w kufer - już była 17:15. Wystartowałem z Rybola jak z procy i tnąc 120-150km/h, na oparach benzyny wtoczyłem się na stację BP w Głubczycach. Zatankowałem pod korek i pofrunąłem dalej. Co tu dużo gadać - było grubo, ale też drogi na Nysę i dalej na Kłodzko w większości są rewelacyjne, równe i puste. W rezultacie po jakich 90 minutach od startu skręciłem na "drogę tysiąca dziur" - z Lądka Zdroju na Stronie Śląskie. To tam zginął rajdowiec - Marian Bublwicz, i tam też rok temu w drodze do Kletna "zgubiłem" jeden cylinder w CBFie. Przejazd przez "przełęcz" (droga prowadzi krętą, dziurawą asfaltowką przez góry) minęła bezproblemowo i już zjeżdżając na dół, koło miejscowości Orłowiec, natknąłem się na Obleśnego, Krzysia i Wrzyna dłubiących coś przy jednym motocyklu. Zatrzymałem się na chwilę, zapytałem gdzie reszta ekipy i otrzymawszy informację, że ledwo co ruszyli dalej do Sklepu w Stroniu Śląskim, z postanowieniem "muszę ich dogonić" - pognałem dalej. No i niestety. Nie ujechałem dwóch kilometrów, gdy na jednym prostym odcinku drogi z prawej strony wyskoczył mi z krzaków prosto pod koła mały jelonek. Zdąrzyłem wcisnąć heble, ale na wyhamowanie nie było szans. Zderzyłem się ze zwierzakiem przy prędkości - jak sądzę - 80, może 100km/h. Brakło niewiele - jelonek oberwał przednim kołem prosto w zad. Motocykl zatańczył... Momentalnie odpuściłem hamulce, aby tor jazdy się ustabilizował, i aby - w przypadku jakichś uszkodzeń motocykla - hamowaniem nie pogorszyć sytuacji... I moto uspokoiło się. Wytraciłem prędkość, zawróciłem, podjechałem na miejsce zderzenia... Jelonek leżał w rowie z przetrąconą miednicą, krwawił i... płakał, wył z bólu i strachu. Masakrycznie smutny, przykry widok... Dopiero gdy sobie pojechali zauważyłem, że pod motocyklem robi się kałuża. Na chłodnicy zobaczyłem spore wgniecenie i wyciek. Oprócz tego między oponę a rant felgi weszło dużo sierści jelonka i... tyle. Innych uszkodzeń na gorąco nie zauważyłem. No i cóż. Pojechaliśmy. Żal mi było niemożliwie tego jelonka. W zasadzie - co tu dużo gadać - zabiłem biedne, Bogu ducha winne zwierzę... Okazało się, że to co na postoju było lekkim przeciekiem, podczas jazdy było prawie gejzerem. Płyn rzygał z chłodnicy solidnym strumieniem prosto na kolektory wydechowe - dymiło się więc za mną jak za zestrzelonym Messerschmittem, a lewego buta po chwili miałem całego w płynie chłodniczym. W zasadzie gdy podjechaliśmy pod ten sklep w Stroniu Śląskim - już w układzie nie było ani kropli płynu chłodniczego. No i zaczęła się "rzeźba w gównie". Wszyscy stali, marzli, zwolna zmrok zapadał, a ja z Krzysiem rozgrzebywaliśmy motocykl w poszukiwaniu korka wlewu płynu chłodniczego i próbując prowizorycznie załatać chłodnicę Poxiliną. Chyba wspominać nie muszę, że bawić mi się za cholerę nie chciało. Sobota 24.04.2010 r. Tego dnia, od samego rana zaczęło się kombinowanie nad prowizorycznym poskładaniem CBFy do kupy, aby tylko dała radę wrócić o własnych siłach do domu. Po krótkich poszukiwaniach znalazł się właściwy sklep, więc zaopatrzyliśmy się w litr koncentratu płynu chłodniczego, benzynę ekstrakcyjną, klej epoxydowy dwuskładnikowy i inny klej do aluminium w formie masy plastycznej. No i wróciliśmy do Kletna walczyć dalej. W chłodnicy trzeba było wyłamać trochę listków aluminiowych przylutowanych do uszkodzonego kanału wodnego, aby odkryć uszkodzenie. Gdy było to gotowe, zrobiliśmy małą foremkę z plastiku i...zalaliśmy to wszystko klejem. Poskładaliśmy więć CBFę do kupy, zalaliśmy układ koncetratem chłodniczym wymieszanym z wodą i... nastąpiła próba generalna. Odpalenie i sprawdzenie szczelności przy ciśnieniu roboczym. No i niestety dupa. Zanim jeszcze wentylator się włączył, płyn znowu zaczął solidnie wykapywać z układu :(. Nie było już zatem wyjścia innego, jak poszukiwanie sposobu ściągnięcia CBFy "na tarczy" do domu. Już wiedzieliśmy, że o własnych siłach do Rybnika nie dojedzie. Ok. 14:15 wsiadłem więc na XJR mojego ojca i poszarszowałem do domu. Wszystko zwolna układało się w jakąś całość. Miałem nadzieję dojechać na miejsce i - zapominając o kłopotach - chociaż dziś pobawić się solidnie z ekipą i kuzynką, która trochę się nudziła, nie mając żadnego rówieśnika "pod ręką". Ale dupa. Podczas powrotu do Kletna coś wpadło mi do oka, ale tak solidnie, że przez pół drogi miałem spore problemy ze wzrokiem. Oko łzawiło i bolało. Na szczęście do Kletna jakoś się dokulaliśmy chwilę po 20:00. Polazłem do knajpy coś wszamać, obuliłem browara, ale oko dokuczało mi coraz bardziej. W końcu poprosiłem kuzynkę, żeby zajrzała co mi tam w tym oku siedzi. No i wydłubała po długich bojach rzęsę wielkości wykałaczki :]. Przy okazji jednak oko zostało tak podrażnione, że bolało jeszcze bardziej, niż przed operacją :P. Wytrzymać się dało jedynie z zamkniętymi oczami i w pozycji horyzontalnej... Leżałem więc jak kłoda w pokoju zamiast imprezować i męczyłem się do prawie 2:00 w nocy, kiedy to wreszcie udało mi się zasnąć. Na koniec dodam jeszcze, że dzień ten to były urodziny mojego ojca. Miało być fajnie, a spieprzyło się wszystko... Niedziela 25.04.2010 r. Tego dnia nawet nie ma sensu za bardzo opisywać. Pobudka o 8:00, śniadanie pakowanie... Podsumowując: Weekend jak najbardziej nieudany. Zesrało się wszystko co tylko mogło. CBFa w proszku, urodziny Taty spieprzone (nie pośmigał sobie nawet na swoim motocyklu), kac moralny. Kuzynka wynudziła się i nie sądze, by chciała jeszcze do Kletna pojechać. Z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że z sytuacji, jaka mnie spotkała, wyślizgałem się niesamowicie niskim kosztem. Mogło się to wszystko zdecydowanie gorzej skończyć. Zarówno dla motocykla, jak i dla mnie... |
Copyright (c) by zbyhu |