Kletno - epilog - 2020. | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
Kilka dni nosiło mnie, żeby zrobić sobie jakąś dłuższą samotną rajzę na moto. Po pięknym pogodowo kwietniu początek maja był nieco deszczowy i motocykl poszedł w odstawkę. Gdy więc prognozy pokazały coś bardziej optymistycznego na weekend 9-10 maja, musiałem to wykorzystać. Niestety na sobotę wypadł mi dyżur w pracy. Pojechałem na budowę motocyklem na 7:00 rano i musiałem nadzorować prace do ok. 13:30. Gdy tylko podwykonawcy się zmyli, uznałem, że nie jest jeszcze za późno, aby wcielić plan w życie. A planem była rajza do Kletna. Wiedziałem już w zeszłym roku, że Biker’s Choice zostało zamknięte, ale na początku obecnego roku doszła do mnie informacja, że restauracja uległa spaleniu. Biker’s Choice było celem wielu wypadów i zlotów, więc jakoś tak miałem ochotę symbolicznie się z tym miejscem pożegnać… Początkowo jechałem dosyć grzecznie, ale w pewnym momencie zostałem wyprzedzony przez parę na jakiejś chyba Multistradzie. Jechali naprawdę agresywnie i dynamicznie, więc… podpiąłem się pod nich ;). Prędkości przelotowe wzrosły ze 110-120km/h na 140-150km/h. A mimo to kilka razy udało się im mnie zgubić… No takiej jazdy, to dawno nie uskuteczniałem. Ale warunki na to pozwalały. Ruch był na trasie praktycznie zerowy, a asfalt piękny. Droga wije się do Prudnika łagodnymi łukami pośród zielono-żółtych pól. Rzepak akurat był w pełni rozkwitu, miejscami pachnąć niesamowicie intensywnie. Pogoda słoneczna, temperatura w okolicach 22 stopni… Żyć nie umierać! Przed Prudnikiem jakoś „moja” parka z Multistrady nieco zwolniła, więc ich wyprzedziłem i… teraz ja robiłem za „zająca”. Gość usiadł mi na dupie i nieco mnie stresował, gdy na prostych i wlotach do miejscowości rósł mi w lusterkach, sprawiając wrażenie, że zaraz we mnie wjedzie. W duchu tylko myślałem sobie, że jak chce, to niech wyprzedza i jedzie w cholerę – ja nie będę ryzykował utraty prawka w terenach zabudowanych. I tak leciałem już z prędkością zasługującą na solidny mandat. Rozpraszał mnie dosyć mocno, ale i tak z pulsującą adrenaliną gnałem poza miastami czasem i 160km/h. Przed Nysą na szczęście się rozjechaliśmy. Parka z Multistrady najwyraźniej nie wiedziała o istnieniu obwodnicy Nysy i pojechała przez centrum. Ja pognałem sobie zupełnie pustą dwujezdniową obwodnicą i za Nysą zjechałem na stację Orlen, aby uzupełnić paliwo. Po zatankowaniu, gdy wsiadałem znowu na sprzęta, znajoma parka z Multistrady dopiero mignęła mi na trasie. Nawet do mnie pomachali ;). W dalszej trasie już nieco spuściłem z tonu, choć nie mogę napisać, że trzymałem się ograniczeń. Droga aż do Złotego Stoku jest wyremontowana, równa jak stół. Tylko w jednym miejscu trafiłem na małe wahadełko – remont przepustu drogowego. W Złotym Stoku skręciłem w lewo na drogę wojewódzką 390, czyli przełęcz przez góry ze słynnym zakrętem Bublewicza. Trasę tą wyremontowano tak w około 70% - pierwszy odcinek pod górę był piękny, kręty i równy. Dopiero podczas zjazdu na dół pojawiły się dziury i brud na drodze. Oczywiście zrobiłem sobie obowiązkowy postój przy pomniku Bublewicza..., Z Lądka Zdroju to już potem była krótka piłka do Stronia Śląskiego i do Kletna. A tam oczom moim ukazał się smutny widok. Po tym krótkim „serwisie” sprzętu i siebie podjechałem pod Jezioro Otmuchowskie, gdzie uznałem, że warto się zatrzymać. Tyle lat jeździłem koło tego zbiornika wodnego i nigdy na niego nie rzuciłem okiem. Czas najwyższy było to zmienić. No i tyle! Pod dom zajechałem o 20:10. Na liczniku było 177266km, czyli przejechałem 440km. |
Copyright (c) by zbyhu |