Śladami Boruty VI (Borki) 2007. | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
Piąta edycja Borek, która odbyła się w 2006 roku, niestety mnie ominęła. Nie mogłem więc sobie pozwolić na przegapienie szóstej edycji :). Nie było to jednak takie proste ;). Zlot odbyć się miał w dniach od 21 do i 23 września - od piątku do niedzieli. A ja wróciłem z Anglii do domu późnym popołudniem 19 września :). Miałem więc tylko dwa dni na przegląd motocykla po podróży, załatwianie różnych palących spraw, jak zapłata OC za motocykl i rajza testowa na motocyklu Triumph Tiger, na którą zapisał mnie MarianKa :). Ostatecznie nie udało mi się wyjechać w piątek z Browarem i Ynciolem na zlot. Ale w sumie i tak nie przepadam za trzydniowymi zlotami, więc tragedią to dla mnie nie było. Umówiłem się z Draco Fisherem, że pojedziemy na zlot razem, gdyż i on nie mógł wyjechać w piątek z powodu pracy. W sobotę, jakoś po 14:00, Draco zadzwonił do mnie i powiedział, że ok. 14:30 moglibyśmy wyjechać. Ugadaliśmy się więc na BP za moim blokiem i punktualnie się tam spotkaliśmy :). Draco zdążył już dotankować, a ja miałem pełny bak, więc bez marudzenia mogliśmy ruszyć w drogę :). Pojechaliśmy przez Orzesze, gdzie wskoczyliśmy na Wiślankę. W Katowicach zaś pociągnęliśmy już dalej krajową jedynką na Częstochowę i dalej na Piotrków Trybunalski. Zasuwaliśmy sobie tak między 110 a 130km/h i w zasadzie całą trasę wzięliśmy na jeden strzał, bez niepotrzebnych przystanków :). Przy drugim przyłożeniu trafiliśmy na właściwy zjazd na Borki i opuszczając dwupasmówkę, lokalnymi, wąskimi asfaltówkami dojechaliśmy do ośrodka :). Już na dojazdówce minęło nas kilka motocykli świadczących o tym, że w Borkach "się dzieje się" :). Wjechaliśmy za bramę i rozpytując zlotowiczów o domek Browara, natknęliśmy się na mojego brata i Agghię :). No cóż, brata nie widziałem od wyjazdu do Anglii (tj. od czerwca), więc poniekąd się ucieszyłem widząc jego mordę :). Brat poinstruował mnie, gdzie jest domek Browara, poinformował, że jest na terenie ośrodka moja była Seven Fifty , po czym poszedł gdzieś sobie (chyba jeść :P). Podjechaliśmy z Draco do domku Browara. No tego zjeba, jak i reszty ekipy tj. Ynciola i Gosi też nie widziałem od powrotu z Wysp, więc już zacierałem ręce na myśl o wspólnej imprezie :). Jakoż był tam też przy niej nowy właściciel - Rybson. Sevenka stała sobie dumnie, lśniąc czerwienią lakieru. Wszystkie ślady spotkania z Volkswagenem, tak jak i szyba, zostały usunięte. Nowe oponki, ciężarki na kierownicy, klamka sprzęgła... Ależ jakie było moje zaskoczenie, gdy na motorku usiadłem! Jakie to małe! Jak inaczej się siedzi (żeby nie powiedzieć: mniej wygodnie) niż na TDM! Jakie to ma twarde i krtótkie skoki zawieszeń w stosunku to TDM! Zadziwiające jak modyfikuje się w pamięci obraz poprzednio posiadanych motocykli pod wpływem później/obecnie posiadanych... Może lepiej, żebym nie siadał nigdy na MZ ETZ 250, bo się załamię czym śmigałem :P. Teraz Etka jest dla mnie jednym z najmilej wspominanych motocykli ;). Ale do rzeczy! Pogadałem chwilę z Rybsonem, po czym wróciłem do swojego domku i rybnickiej ekipy. Zaparkowałem motóra, chwyciłem za piwko i przyłączyłem sie do już imprezujących ;). W międzyczasie zaczęło robic się ciemno, więc można było udać się pod ognisko. Zebraliśmy się więc i poszliśmy za tłumem :P. Przy ognisku ekipa była już większa. Ławki obsiedziane, ognisko okrążone... No i wesoły gwar wokół :). Chwyciliśmy za kiełbasy i dawaj - smażyć. Problem był mały z niewielką ilością kijków do smażenia, ale i z tym dało się uporać. Do szamania usiedliśmy przy pustej ławie. I jak poprzednio - za bardzo nikt się do nas nie dosiadł i jedliśmy sobie sami. Co nie znaczy, że nie było wesoło ;). Draco nie dał sie namówić, ale Ynciol po długich persfazjach postanowił mi towarzyszyć ;). Odpaliliśmy sprzęty, nieco pogrzaliśmy silniki i - w drogę! Kiedy już ponapawaliśmy się widoczkami i magią tamtego miejsca, z niemałymi kłopotami zawróciliśmy, wyjechaliśmy z plaży i podjechaliśmy pod ognisko :). Nic tam jednak się nie wygłupiałem, bo jednak motorek był mocno zmęczony wyprawą do Anglii i jedyne do czego się nadawał, to dobry serwis ;). Poza tym chodziła już mi po głowie ewentualność sprzedaży TDMy, więc głupio byłoby ją uszkodzić :). Pod ogniskiem pogadałem trochę na temat maszyny, FXrider sie do niej przysiadł, po czym nagle dostałem smutasa od Draco, z pytaniem gdzie jesteśmy, bo na plaży nas nie znalazł :P. Skubany na spóźnionym zapłonie zdecydował się jednak nad Jeziorko przejechać :). Oddzwoniłem do Draco i ugadałem się, że się spotkamy pod domkiem i pojedziemy nad wodę jeszcze raz :P. Gdy z Ynciolem znaleźliśmy się pod domkiem, był tam już też Browar i Gosia, więc udało nam się skompletować na drugą eskapadę pełną ekipę ;). Silniki motorków zawarczały i ruszyliśmy :). Droga ta sama - parking, lasek i plaża :). Nad wodą oczywiście sesyjka zdjęciowa... Draco nie miał kłopotów - Transalp i kostka z tyłu... Fontanny piasku wylatywały na kilka metrów w powietrze :). Zadziwiająco dobrze radziła sobie CB500 Ynciola, a moja TDM z pewnym trudem też wyjechała :P. Zaś Browar, który próbował wyjechać inną drogą niż my, utknął, więc postanowiłem pobiec mu z pomocą :). I tak pędząc na przełaj jak dzika świnia przez ciemną plażę, na mojej drodze urosła jakaś kupka piasku, o którą wyrżnąłem jak długi :P. Gdy udało mi się pozbierać i już dobiegałem do Browara, temu udało się ruszyć i wyjechać z piasku. Ruszyłem więc dzielnie kłusem z powrotem do TDMy i... drugi raz wyrżąłem o tę samą kupkę piachu :D. Gdy już byłem przy moto, okazało się, że obiektyw aparatu nie chce się schować. Musiał dostać piaskiem... I tak jakoś gdy z nim walczyłem, cała ekipa pojechała i zostałem w lesie sam :P. Aparat jednakże się w końcu wyłączył, więc ruszyłem w pogoń za resztą. I natrafiłem na wyprawę poszukiwawczą mojej osoby, w postaci Draco :). Po tej zabawie, grzecznie wróciliśmy już do swojego domku i zostawiliśmy biedne motocykle w spokoju. Przyłączył się do nas na jakiś czas Gerard i wspólnie sobie pogawędziliśmy, ale czułem, że dla mnie to już koniec imprezy. Coraz częstsze ziewanie i zamykające się oczy były tego nieodzownymi symptomami ;). Dzień następny był krótki i smętny. Wstaliśmy, napiliśmy się herbatki, po czym za namową brata poszliśmy na śniadanko do ośrodkowej knajpki. A w zasadzie pojechaliśmy tam już ze wszystkimi bagażami, by zaraz po śniadaniu ruszyć w drogę do domu. Motocykle of korz były mocno zapiaszczone ;). Jakie wnioski ze zlotu? No cóż... Napić się w rybnickim gronie możemy też tu, w Rybniku, gdzie w sumie też mamy zalew... Ale w gruncie rzeczy wyjazdu nie żałuję, bo co sobie przy okazji pojeździliśmy i różnych znajomych spotkaliśmy, to nasze :). Enyłej, do następnego! |
Copyright (c) by zbyhu |