Kolejne Męskie Alpy

Dzień 5 – 27 sierpnia 2019 r.

No i nastał ostatni „alpejski” dzień. Już nazajutrz (dzięki Ynciolowi :P) musieliśmy wracać do domów.
Za oknem przywitało nas bezchmurne niebo. Z nadzieją na wreszcie suchą jazdę wstaliśmy przed 7:00.

Śniadanie było takie sobie. Wszystko na słodko – jakieś rogaliki, drzemy, owoce, soki. Tak dosyć nietypowo. Ale zmłóciliśmy jak najwięcej.
Udało nam się sprawnie zebrać, więc już przed 8:00 dosiedliśmy motocykli. Z Agordo wyjechaliśmy trasą SP3 w stronę Gosaldo. Odcinek był dosyć kręty i wąski o średnim asfalcie, ale leciało się zupełnie przyjemnie.
Z Gosaldo pojechaliśmy na Passo Cereda, tj. po drodze SP347. Tu asfalt był już nieco lepszy, ale równie wąski. Przełęcz w połowie miała sporo ciasnych serpentyn, a jej szczyt o wysokości 1369 m.n.p.m był na łagodnym podjeździe z ładnym widokiem na poszarpane szczyty. Dotarliśmy tam o 8:20, ale nie zdecydowaliśmy się na postój.

Za szczytem przełęczy mieliśmy jeszcze trochę zabawy przy zjeździe do miasta Tonadico i tam skręciliśmy w prawo, na północ, na drogę SS50. Celem było Passo Rolle. Niestety na tym etapie jechaliśmy w dosyć gęstym ruchu i zabawy z winklowania nie mieliśmy.
Po drodze zatrzymaliśmy się ok. 8:45 w San Martino di Castrozza, aby rozejrzeć się za jakimiś pamiątkami i upominkami dla najbliższych. Miasteczko położone było w przepięknej scenerii, pośród stromych górskich szczytów.

Po zakupach na motocykle wsiedliśmy po 9:00 i na najwyższy punkt Passo Rolle zajechaliśmy w jakieś 25 minut. Nie była to może najwyższa przełęcz – jej wysokość to 1984 m.n.p.m., ale genialna, kręta, z wieloma ciasnymi nawrotami o 180 stopni. Jechało się pięknie…
Na szczycie przełęczy znajduje się kurort narciarski.

Machnąłem tam tylko parę zdjęć i pognaliśmy dalej aż do Predazzo. Za miastem skręciliśmy na SS48. Był to odcinek nieco tranzytowy, biegnący doliną pośród gór. Zaprowadził nas on w rejon miejscowości Vigo di Fassa, gdzie skręciliśmy w lewo na SS241 – czyli na kolejne winkle :). Przed sobą mieliśmy dwie przełęcze pod rząd – Karerpass (Passo Costalunga – 1752 m.n.p.m) i Passo Nigra (1690 m.n.p.m), na trasie których leżą kolejne narciarskie miejscowości. I właśnie po przejechaniu jednego z nich – Carezza Al Lago – zrobiliśmy sobie postój na rozprostowanie kości na poboczu drogi. Zegarki pokazywały 10:40.

Obie przełęcze były bardzo przyjemne i przebiegały w pięknych sceneriach dolomitowych szczytów. Dobrze wspominam zjazd z Passo Nigra do wioski St. Zyprian. Gdy się z Browarem zatrzymaliśmy, aby poczekać na ekipę, za plecami mieliśmy tak genialny widok:

Paręnaście kilometrów od tego miejsca ok. 11:45 zatrzymaliśmy się w wiosce Tiers na drugie śniadanie. Odwiedziliśmy przydrożny sklepik, uzupełniliśmy płyny ustrojowe, pochłonęliśmy jakieś batony i z nową energią mogliśmy ruszać.
Ta energia okazała się bardzo przydatna, gdyż dalsza trasa w stronę Bolzano okazała się być totalnie zakorkowana.

Było upalnie, a na drodze często bardzo wąsko. Przy próbach przeciskania się przez ten bałagan trochę nam się kolumna rozczłonkowała i dopiero po ominięciu Bolzano i zapięciu drogi SS508 znowu zebraliśmy się do kompletu i uciekliśmy z korków.
Trasą SS508 chcieliśmy osiągnąć przełęcz Penser Joch. Tym samy z wolna oddalaliśmy się z rejonu Dolomitów. Na tym odcinku jechaliśmy tranzytowo w dosyć sporym ruchu przez dziesięć tuneli drogowych, z których niektóre miały po kilka kilometrów.
Postój na tankowanie wypadł w wiosce Villa-Campolasta o godzinie 13:00.

Z tego miejsca na Penser Joch było już niedaleko.
Zadziwiające, jak bardzo zmienił się krajobraz. Przełęcz biegła przez dużo bardziej płaskie, mniej postrzępione łyse szczyty, o takiej brudno zielonej, wchodzącej w odcienie brązu kolorystyce.

Trasa nie miała też wielu serpentyn, a długie proste odcinki zakończone ostrymi nawrotami.

Pole widzenia również mieliśmy znacznie szersze, niż przeważnie w Dolomitach. Pod pewnymi względami przypominało mi to Transalpinę.

Najwyższy punkt przełęczy (2211 m.n.p.m) osiągnęliśmy ok. 14:00, wykonując po drodze mnóstwo postojów dla zdjęć.

A na szczycie zrobiliśmy kolejną serię zdjęć z podskakiwaniem :).

I taką bez podskakiwania ;).

Piękne miejsce!
W drodze na dół przełęczy zatrzymałem się na jednej ciasnej agrafce i porobiłem chłopakom zdjęcia.

Zostałem więc na szarym końcu i jakiś czas ich goniłem, upalając opony na zakrętach.
W okolice miasta Sterzik zajechaliśmy przed 15:00. Nocleg mieliśmy zaklepany w Irschen, więc trzeba było tam dotrzeć. Ale po co tranzytem, jak można sobie życie uprzyjemnić? Złamaliśmy więc założenie, że nie będziemy jeździć po trasach z 2017 r. i obraliśmy kierunek na Staller Pass – tę wąską przełęcz z ruchem wahadłowym na pograniczu Włoch i Austrii. Była tam co jechać, więc aż za Brunneck trzymaliśmy się szybkich tras (SS12, SS49) i na SP44 zjechaliśmy po 16:00.
Nie byłem pewien, czy zielone światło na początku przełęczy będziemy mieć o 16:30 czy 17:00, ale na wszelki wypadek narzuciłem ostre tempo jazdy, aby być tam na tą wcześniejszą ewentualność. Potem zresztą przydrożne znaki potwierdziły, że przejazd będzie możliwy o 16:30, więc tym bardziej poganiałem, aby się na tę godzinę załapać.
I udało się! Dotarliśmy dokładnie w momencie, gdy ferajna ruszała spod sygnalizatora świetlnego. Mając 15 minut do dyspozycji, zatrzymaliśmy się, aby nie pchać się z całym peletonem zamulaczy i wystartowaliśmy na trasę po kilku minutach. Kalkulacja prawie mi się udała – do ostatniego marudera, dojechałem na kilka zakrętów przed końcem trasy. A niezmiennie jest ona urocza – szeroka na jeden samochód i wymagająco kręta. Nie ma tam miejsca na błąd, łatwo wymeldować się w zielone.
Na górze przełęczy (wysokość 2052 m.n.p.m), już po austriackiej stronie, zrobiliśmy sobie dłuższą sjestę.

Pogoda cały dzień trzymała się doskonałą, więc chwila relaksu na trawie bardzo dobrze nam zrobiła. Mieliśmy świadomość, że to już ostatnie chwile pośród alpejskiego majestatu i chcieliśmy go zaczerpnąć jak najwięcej przed powrotem do domów. No, może z wyjątkiem Matiego. Ten to po prostu się ciągle wygłupiał ;).

Na motocykle wsiedliśmy po 17:00, niemniej daleko nie ujechaliśmy. Za szczytem przełęczy zobaczyłem fajne jeziorko (Obersee), do którego dało się zjechać motocyklami. Niewiele myśląc poprowadziłem tam załogę i już po chwili moczyliśmy nogi w pieruńsko zimnej wodzie.

Tzn. większość z nas moczyła nogi – Mati postanowił pomoczyć trochę więcej. Roznegliżował się do slipek i małpował na całego. Mówił też cały czas, że kusi go wskoczyć do wody i namawiał kolejno każdego, żeby w tym uczestniczyć.
I wtedy ja nieopatrznie powiedziałem brzemienne w skutkach zdanie:

– Jak Ty tam wskoczysz, to dziś pijesz za darmo.

W Matiego jakby piorun strzelił. W sekundę zrzucił slipy na ziemię i z rozpędu wskoczył na szczupaka w czeluść jeziora… Przepłynął się tam i nazad, zanurkował i po chwili wylazł – zupełnie roznegliżowany. My w tym czasie na brzegu grzecznie dusiliśmy się ze śmiechu…
Gdy już Mati się wytarł i przestał machać fujarą, a my doszliśmy do siebie, zrobiliśmy sobie trochę pamiątkowych zdjęć.

No i cóż. Chciałoby się, aby chwila trwała dłużej, ale zegarki były nieubłagane, a żołądki też już dopominały się o posiłek.
Zjechaliśmy zakrętasami do St. Jakob in Defereggen i ok. 18:00 rozsiedliśmy się wygodnie w ogródku niezwykle klimatycznej knajpy.

Zamówiliśmy jedzonko i po małym browarze (z wyjątkiem Browara :P). I kolejny raz stwierdzam, że żarcie było pierwszorzędne.

Ok. 19:00 wyskoczyliśmy z Matim do pobliskiego sklepiku na zakupy. Tam wypatrzyliśmy ostatnią flaszkę Jaggermeistra, którą kupiłem dla Matiego. Słowo się rzekło, Mati musiał pić wieczorem za darmo :). Dla siebie na wieczór wziąłem piwo.
Po obiedzie już za wiele się nie działo. Dojechaliśmy do głównej drogi nr 108. Ta zaprowadziła nas pod Lienz. Tam trasa zmieniła numer na 100 i dojechaliśmy nią ok 21:00 do naszego noclegu w Irschen.
Wieczorem urządziliśmy sobie jeszcze posiedzenie przy piwie w altanie. Pękła też butelka Jaggermeistra, ale pomagał nam przy niej jakiś tubylec, znajomy gospodarzy, z którym najwięcej gawędził Mati.

Spać poszliśmy stosunkowo późno – na pewno było już po 23:00.
W sumie przejechaliśmy tego dnia 376km.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *