Skandynawia

Dzień 46 – 3.08.2005 r.

Dzisiejszy dzień był trochę mniej przyjemny od dwóch poprzednich z racji deszczowej pogody, ale pełen był pozytywnych chwil, toteż do straconych nie należał.
Ale po kolei – jak zwykle…
Podnieśliśmy się o 7:30. Przywitała nas bura pogoda. Ciężkie nisko wiszące chmury raczej nie miały dobrych zamiarów, toteż po zwinięciu obozu od razu ubraliśmy się w nasze kombinezony przeciwdeszczowe.
Ruszyliśmy w dalszą drogę ku Bergen około 9:00 rano. Już po paru kilometrach rozpadało się… 😐
Kierowaliśmy się na miasto Odda. Mijaliśmy po drodze kilka fantastycznych tuneli, które miały tę zaletę, że było w nich ciepło i chroniły nas przed deszczem. Każdy jeden był więc jakby zbawieniem i już jakoś nie myśleliśmy o szukaniu objazdów ;).

Widoki ciągle towarzyszyły nam przeurocze, jednak wszystko spowite było w nisko zawieszonych chmurach i mgle. Efekt więc poniekąd się stracił, ale zawsze była to jakaś odmiana :).
Po drodze najbardziej miło wspominam jazdę czymś w rodzaju głębokiego wąwozu. Po lewej płynęła rzeka, wzdłuż której jechaliśmy i po obu stronach mieliśmy strzeliste, zielone ściany z obrośniętych skał.

Sprawiało to wrażenie niesamowicie dzikiego miejsca, którego dopełnieniem był napotkany przez nas wodospad. Robił niesamowite wrażenie. Był z prawej strony drogi i człowiek ulegał złudzeniu, że woda zaraz zacznie spadać na asfalt :).
Oczywiście porobiliśmy tam kilka fotek, po czym pomknęliśmy dalej.

Jak się okazuje, był to całkiem sławny Wodospad Latefossen. Wówczas nie mieliśmy o tym pojęcia 🙂

Deszcz padał.
W Oddzie zatrzymaliśmy się na szybkie tankowanie, po czym zjechaliśmy na boczną drogę nr 550, aby jechać lewym wybrzeżem fiordu Sor.
Widoki na pewno byłyby lepsze gdyby nie pogoda. Praktycznie drugi brzeg fiordu był miejscami ledwie widoczny zza chmur i mgły.

Jadąc cały czas tym wybrzeżem, dojechaliśmy do miejscowości Utne, w której było Hardanger Folkemuseum – tj. coś w rodzaju skansenu. Zgromadzone tam były stare, zabytkowe drewniane domki mieszkalne. I co lepsze udało nam się – zupełnym przypadkiem – wpasować tam za friko ;).

Na czas zwiedzania deszcz się uspokoił, więc przynajmniej po skansenie nie lataliśmy w kombinezonach.

Kiedy już się naoglądaliśmy, wróciliśmy do maszyn i pognaliśmy dalej, wzdłuż wybrzeża do miejscowości Jondal. Droga była bardzo ciekawa – wąska, kręta i biegła wzdłuż niewielkich plantacji moreli (chyba). Przyjemnie się tamtędy jechało mimo nieciekawej pogody. Raz tylko totalnie się wkurzyłem, gdyż dostaliśmy się za jakiegoś jełopa jadącego w Zafirze. Pacan był chyba fanem Anglików – jak przyklejony trzymał się lewej strony jezdni. Na zakrętach się ledwo toczył, a na prostych dociskał i zajeżdżał nam drogę przy próbach wyprzedzania, przytulając się do lewego pobocza. Nie dało się go za cholerę wyprzedzić! Jednak w pewnym miejscu, jak już byłem naprawdę zły, zredukowałem dwa w dół i Suza poszła jak burza, a burak został w tyle. Będąc z przodu miałem ogromną ochotę troszkę się z nim pobawić, jadąc 20km/h, ale jednak się powstrzymałem :).

Z Jondal chcieliśmy przeprawić się promem do Skutevik. Obadaliśmy godziny rejsów, po czym pojechaliśmy gdzieś w las coś zjeść.

Po drodze znaleźliśmy takie ciekawe miejsce…

Ponieważ ciągle padało, wbiliśmy się w małe, prowizoryczne zadaszenie z blachy, znalezione w lesie. Rozpalając kuchenkę spowodowałem mały pożar, ale obyło się bez strat w ludziach i sprzęcie ;).

Gdy się już ogrzaliśmy ciepłym jedzonkiem, garnki umyliśmy w pobliskiej rzece i wróciliśmy na prom.
Gdy czekaliśmy na wejście na pokład, Krzychu w informacji turystycznej dowiedział się, że z Jondal, w którym byliśmy, mogliśmy asfaltówką podjechać pod sam lodowiec :). Już wcześniej chcieliśmy to zrobić, ale najpierw ominęliśmy jedną drogę, a potem drugiej nie potrafiliśmy zlokalizować…
No to w drogę!
Wąski i kręty asfalt wcinał się w niesamowity wręcz krajobraz, a my na naszych motorkach połykaliśmy kilometry. Oczywiście aparat ciągle był w ruchu :).

Przez pewien czas odnosiłem wrażenie, że ścigają nas chmury. Wystarczyło się na chwilę zatrzymać i zaraz znikaliśmy w szarym puchu. Jadąc dalej, znowu z chmur wyjeżdżaliśmy i tak w kółko – kilka razy. Potem jednak udało nam się „prześladowcom” uciec :).

Droga coraz węższa, coraz bardziej kręta, coraz głębsze skarpy po bokach. Tam nie opłacało się wypaść z drogi… 😉

A widoki też zapierające dech. No i w końcu ten lodowiec, świecący błękitno-białym kolorem lodu… Jazda tam na górę, to naprawdę było coś, czego nigdy nie zapomnę…

Droga w końcu urywała się sporych rozmiarów kamienistym placem. Było tam kilka zabudowań, wyciąg narciarski i szalejące po zaśnieżonym stoku dwa ratraki :). No i znowu – sesja zdjęciowa…

W jednym miejscu zobaczyłem taki w miarę równy, kamienisty „podjazd” i oczywiście obudziła się we mnie żyłka jazdy terenowej :). Wkulałem się na ten podjazd i oczom moim ukazał się naprawdę fantastyczny widok.

Z prawej skały, z lewej w dół skały, do przodu skały, po lewej w dole jezioro i naokoło w tle góry :). Miodzio :).

Gdy jednak przyszło mi się wycofać z tego miejsca – przewróciłem motocykl na prawą burtę. I to tak zdrowo, że bak był niżej niż koła ;). Wylało się trochę paliwa na tankbag, pękł klosz prawego kierunku i… tyle. Przynajmniej więcej uszkodzeń nie znalazłem :).
W końcu przyszło nam zjechać z powrotem do Jondal. Droga w dół przebiegała tą samą asfaltówką, ale znowu uwieczniona została na wielu fotografiach, gdyż nieco poprawiła się pogoda i światło słoneczne niemal kompletnie odmieniło krajobraz :).

Gdy już zjechaliśmy na dół, wreszcie o 19:00 zainstalowaliśmy się na prom, który też wkrótce odbił od brzegu. Rejs był dosyć krótki i… deszczowy :(.
Ze Skutevik ruszyliśmy drogą nr 7 w kierunku Bergen – już bez większych emocji i wydarzeń wartych zapamiętania. No, jedynie mijane tunele dały mi nową radość życia doczesnego, a mianowicie – strzelanie z tłumika ;). Nieźle się to po takich tunelach niosło!! 😉
Jakieś 50km przed Bergen zjechaliśmy na boczne drogi w poszukiwaniu noclegu. Nie było to jednak łatwe i poszukiwania trwały dosyć długo… Ostatecznie namiot stanął na dużej, pustej działce, leżącej tuż koło drogi, którą przyjechaliśmy. Nic bardziej schowanego nie udało nam się znaleźć…

Podsumowując dzień…
Pogoda rzeźnicka, ale widoki niesamowite :). Na pewno nie był to zmarnowany czas.
Stan licznika po dzisiejszym dniu: 52196km.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *